Cały czas jej
myśli błądziły ku Alecowi, który bez słowa zniknął poprzedniej nocy.
- Natalie,
dzisiaj ty masz pierwszą wartę – mruknął Marc, układając się w Rogu Obfitości.
– Obudź mnie o pierwszej.
- Nie przejmuj się – odpowiedziała zamyślona dziewczyna, chyba nawet go nie słuchając. – Nie omieszkam.
Jared wzruszył ramionami.
- No nie wiem Marc, Natalie wygląda na zdenerwowaną, może powinna się przespać…
- Dam radę – przerwała mu wpół słowa dziewczyna, niemal warcząc. – Połóżcie się już.
- Ale…
- Połóżcie się, powiedziałam. – Natalie ucięła dyskusję i spojrzała na swoje dłonie. Zaśmiała się w duchu, gdy zauważyła, jak mocno jej się trzęsą. To jedyne wyjście, pomyślała, to moja ostatnia szansa. Najwyżej za dwa dni odbędzie się finał 73. Igrzysk Śmierci, a ona zamierzała go wygrać.
Odetchnęła głęboko, a potem cicho wstała. Ze zdenerwowania poślizgnęła się na mokrej powierzchni Rogu, ale zaraz złapała równowagę. Spojrzała na równomiernie podnoszące się i opadające klatki trybutów. Wdech, wydech, wdech, wydech. Dobrze, pomyślała, to znaczy że śpią.
Odwróciła się, i cicho podeszła do wylotu konstrukcji. Nie zdziwiła się, gdy zobaczyła deszcz – od pięciu dni ani na minutę nie przestało padać. Przyłapała się w duchu na rozważaniu zmiany planów i pozostania w suchym miejscu, ale pokręciła głową. Sama tu sobie nie poradzi.
Z zamyślenia wyrwał ją dziwny dźwięk. Odwróciła się sparaliżowana, ale to tylko Marc chrapnął, i przekręcił się na drugi bok. To moja ostatnia szansa, pomyślała, dasz radę. Wyjęła z paska przy spodniach dwa długie szpikulce – ich cienkie ostrza przypominające igłę zabłysły w świetle księżyca.
Natalie wzięła ostatni wdech, a potem nakazała sobie skupienie i rzuciła.
- Nie przejmuj się – odpowiedziała zamyślona dziewczyna, chyba nawet go nie słuchając. – Nie omieszkam.
Jared wzruszył ramionami.
- No nie wiem Marc, Natalie wygląda na zdenerwowaną, może powinna się przespać…
- Dam radę – przerwała mu wpół słowa dziewczyna, niemal warcząc. – Połóżcie się już.
- Ale…
- Połóżcie się, powiedziałam. – Natalie ucięła dyskusję i spojrzała na swoje dłonie. Zaśmiała się w duchu, gdy zauważyła, jak mocno jej się trzęsą. To jedyne wyjście, pomyślała, to moja ostatnia szansa. Najwyżej za dwa dni odbędzie się finał 73. Igrzysk Śmierci, a ona zamierzała go wygrać.
Odetchnęła głęboko, a potem cicho wstała. Ze zdenerwowania poślizgnęła się na mokrej powierzchni Rogu, ale zaraz złapała równowagę. Spojrzała na równomiernie podnoszące się i opadające klatki trybutów. Wdech, wydech, wdech, wydech. Dobrze, pomyślała, to znaczy że śpią.
Odwróciła się, i cicho podeszła do wylotu konstrukcji. Nie zdziwiła się, gdy zobaczyła deszcz – od pięciu dni ani na minutę nie przestało padać. Przyłapała się w duchu na rozważaniu zmiany planów i pozostania w suchym miejscu, ale pokręciła głową. Sama tu sobie nie poradzi.
Z zamyślenia wyrwał ją dziwny dźwięk. Odwróciła się sparaliżowana, ale to tylko Marc chrapnął, i przekręcił się na drugi bok. To moja ostatnia szansa, pomyślała, dasz radę. Wyjęła z paska przy spodniach dwa długie szpikulce – ich cienkie ostrza przypominające igłę zabłysły w świetle księżyca.
Natalie wzięła ostatni wdech, a potem nakazała sobie skupienie i rzuciła.
Huk dwóch
armat rozległ się niemal równocześnie.
***
Theory
wpatrywała się w telewizor. Łzy ciekły jej po policzkach, a z przeciętej od
porcelany dłoni ciurkiem kapała krew. Kobieta nie zwróciła jednak na to uwagi;
za bardzo skupiona była na zawziętym cofaniu sceny otrzymania podarunku i
odtwarzania jej tysiące razy.
Zakrztusiła się herbatą, kiedy przy uchu Taylor zauważyła spadochron. Wiedziała, że w końcu dostanie prezent, ale absolutnie nie sądziła, iż stanie się to tak szybko. Była ciekawa, co wymyślił Brutus – w końcu umawiali się, że dostarczy Nate’owi to, co akurat będzie potrzebne, a chłopak przekaże to Taylor. Taki był plan, a potem…
A potem Taylor wyciągnęła shurikena i wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Theory krzyknęła, kiedy zobaczyła drobny, srebrny przedmiot spoczywający w dłoni dziewczyny. Rozpoznała go od razu; nawet siedząc przed telewizorem czuła delikatny nacisk metalowych kolców na skórę dłoni. Momentalnie poderwała się z miejsca, aby za chwilę bezwładnie opaść na kanapę; własne ciało odmawiało jej posłuszeństwa, jakby sprzeciwiając się umysłowi próbującemu wciąż racjonalnie myśleć.
Sięgnęła po stojącą na ziemi butelkę wina – niewiele zostało na dnie, ale to nie miało żadnego znaczenia. Pogodziła się z myślą o tym, że umrze – w zasadzie pogodziła się z nią będąc na arenie – ale czując w ustach smak alkoholu zrozumiała, że to wcale nie ona jest w niebezpieczeństwie… tylko Robert.
Zerwała się z miejsca, chcąc go natychmiast ratować, ale było już za późno; nie zdążyła zrobić kroku, kiedy z hukiem otworzyły się frontowe drzwi.
Robert złapał ją w ramiona.
- Już nie płacz – wyszeptał, usiłując spojrzeć jej w oczy. Miał ochotę obetrzeć jej łzy, ale nie mógł wypuścić jej z objęć; była zbyt bezbronna, aby to zrobić. Nigdy wcześniej nie widział jej w takim stanie – z drżącymi rękoma, spękanymi ustami i tuszem wciąż spływającym po policzkach. Pocałował ją w czoło, a potem odsunął się kawałek i palcem uniósł jej głowę do góry. – Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? Taylor sobie poradzi. Ty sobie poradzisz. Będziecie bezpieczne.
Poczuła łzy pod powiekami, kiedy zamknęła oczy, ale Robert pokręcił głową.
- Spójrz na mnie, kochanie – wyszeptał, przytulając ją coraz mocniej. – Przeżyjecie. Będziecie bezpieczne. Rozumiesz?
Tym razem to ona pokręciła głową.
- A co z tobą? – wychrypiała; oboje wiedzieli, że to już koniec. – Przecież Snow ci tego nie…
- Ciiiii. – Położył jej palec na ustach. – Będziesz szczęśliwa. Będziesz bezpieczna. Tylko tego zawsze chciałem.
Nie miała siły nic mówić, chociaż całym sercem chciała zaprotestować.
- Nie bój się – wyszeptał jeszcze, ostatni raz dotykając jej policzka. – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Zakrztusiła się herbatą, kiedy przy uchu Taylor zauważyła spadochron. Wiedziała, że w końcu dostanie prezent, ale absolutnie nie sądziła, iż stanie się to tak szybko. Była ciekawa, co wymyślił Brutus – w końcu umawiali się, że dostarczy Nate’owi to, co akurat będzie potrzebne, a chłopak przekaże to Taylor. Taki był plan, a potem…
A potem Taylor wyciągnęła shurikena i wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Theory krzyknęła, kiedy zobaczyła drobny, srebrny przedmiot spoczywający w dłoni dziewczyny. Rozpoznała go od razu; nawet siedząc przed telewizorem czuła delikatny nacisk metalowych kolców na skórę dłoni. Momentalnie poderwała się z miejsca, aby za chwilę bezwładnie opaść na kanapę; własne ciało odmawiało jej posłuszeństwa, jakby sprzeciwiając się umysłowi próbującemu wciąż racjonalnie myśleć.
Sięgnęła po stojącą na ziemi butelkę wina – niewiele zostało na dnie, ale to nie miało żadnego znaczenia. Pogodziła się z myślą o tym, że umrze – w zasadzie pogodziła się z nią będąc na arenie – ale czując w ustach smak alkoholu zrozumiała, że to wcale nie ona jest w niebezpieczeństwie… tylko Robert.
Zerwała się z miejsca, chcąc go natychmiast ratować, ale było już za późno; nie zdążyła zrobić kroku, kiedy z hukiem otworzyły się frontowe drzwi.
Robert złapał ją w ramiona.
- Już nie płacz – wyszeptał, usiłując spojrzeć jej w oczy. Miał ochotę obetrzeć jej łzy, ale nie mógł wypuścić jej z objęć; była zbyt bezbronna, aby to zrobić. Nigdy wcześniej nie widział jej w takim stanie – z drżącymi rękoma, spękanymi ustami i tuszem wciąż spływającym po policzkach. Pocałował ją w czoło, a potem odsunął się kawałek i palcem uniósł jej głowę do góry. – Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? Taylor sobie poradzi. Ty sobie poradzisz. Będziecie bezpieczne.
Poczuła łzy pod powiekami, kiedy zamknęła oczy, ale Robert pokręcił głową.
- Spójrz na mnie, kochanie – wyszeptał, przytulając ją coraz mocniej. – Przeżyjecie. Będziecie bezpieczne. Rozumiesz?
Tym razem to ona pokręciła głową.
- A co z tobą? – wychrypiała; oboje wiedzieli, że to już koniec. – Przecież Snow ci tego nie…
- Ciiiii. – Położył jej palec na ustach. – Będziesz szczęśliwa. Będziesz bezpieczna. Tylko tego zawsze chciałem.
Nie miała siły nic mówić, chociaż całym sercem chciała zaprotestować.
- Nie bój się – wyszeptał jeszcze, ostatni raz dotykając jej policzka. – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Prawdziwość
jego słów została obalona, kiedy do pomieszczenia wpadli Strażnicy Pokoju.
***
Kiedy Theory
otworzyła oczy jej pierwszą myślą było, że chyba umarła. Oślepiła ją
wszechogarniająca biel; jasne, zbyt jasne
słońce odbijało się od olśniewających ścian, podłogi, i wiatraka na suficie…
Wiatraka? zdziwiła się Theory, a potem zamrugała, by wyostrzyć wzrok; kręciło jej się w głowie, to prawda, ale tego widoku była pewna: pod sufitem zawieszony był stalowosrebrny wiatrak.
A więc jednak nie jestem w niebie.
Wiatraka? zdziwiła się Theory, a potem zamrugała, by wyostrzyć wzrok; kręciło jej się w głowie, to prawda, ale tego widoku była pewna: pod sufitem zawieszony był stalowosrebrny wiatrak.
A więc jednak nie jestem w niebie.
Z bólem
uniosła się wpierw na łokciach, a potem niepewnie stanęła na nogi. Rozejrzała
się po pomieszczeniu, ale było zupełnie puste: jedynie w rogach ścian wisiały
pomalowane na biało głośniki. Wzdrygnęła się; to pomieszczenie przyprawiało ją
o dreszcze.
Podeszła do
drzwi i pociągnęła za klamkę, ale te nie chciały puścić. Szarpnęła je mocniej,
lecz to nic nie dało; wciąż były zaryglowane, a ona nic nie mogła z tym zrobić.
Już miała usiąść na ziemi, kiedy głośniki zamontowane w ścianach odżyły.
- Witaj, Theory – usłyszała i natychmiast zbladła. Głos… ten głos rozpoznałaby wszędzie.
- Seneca – wyszeptała, a potem szybko obejrzała się za siebie, jakby spodziewała się zobaczyć go w drzwiach; te jednak pozostały zamknięte.
W pomieszczeniu rozległ się szyderczy śmiech.
- Nie zobaczysz mnie tutaj, więc się nie rozglądaj. Ale spokojnie – niemal słyszała jak się uśmiecha – spotka cię coś o wiele lepszego.
Zamarła w bezruchu.
- W pokoju obok mamy dla ciebie niespodziankę. Podpowiem ci: jest wysoki, zakrwawiony…
Krzyknęła cicho.
- Robert.
- Ano właśnie, Robert – zgodził się wesoło Seneca. – Tak więc nie ma się czym denerwować jak widzisz, jest w bardzo dobrych…
- Co mu zrobiliście?! – krzyknęła histerycznie, z obłędem w oczach szukając zamontowanej gdzieś kamery. Miała ochotę ją zniszczyć, zniszczyć ich wszystkich – dokładnie tak, jak oni zniszczyli ją samą. – Puśćcie mnie! Wypuśćcie mnie stąd!
Seneca znów się zaśmiał.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, kochanie. – Wiedział, że zirytuje ją nazwanie jej w ten sposób, dlatego położył na to słowo specjalny nacisk. Cmoknął niby to z dezaprobatą. – Ale baw się dobrze.
Już miała usiąść na ziemi, kiedy głośniki zamontowane w ścianach odżyły.
- Witaj, Theory – usłyszała i natychmiast zbladła. Głos… ten głos rozpoznałaby wszędzie.
- Seneca – wyszeptała, a potem szybko obejrzała się za siebie, jakby spodziewała się zobaczyć go w drzwiach; te jednak pozostały zamknięte.
W pomieszczeniu rozległ się szyderczy śmiech.
- Nie zobaczysz mnie tutaj, więc się nie rozglądaj. Ale spokojnie – niemal słyszała jak się uśmiecha – spotka cię coś o wiele lepszego.
Zamarła w bezruchu.
- W pokoju obok mamy dla ciebie niespodziankę. Podpowiem ci: jest wysoki, zakrwawiony…
Krzyknęła cicho.
- Robert.
- Ano właśnie, Robert – zgodził się wesoło Seneca. – Tak więc nie ma się czym denerwować jak widzisz, jest w bardzo dobrych…
- Co mu zrobiliście?! – krzyknęła histerycznie, z obłędem w oczach szukając zamontowanej gdzieś kamery. Miała ochotę ją zniszczyć, zniszczyć ich wszystkich – dokładnie tak, jak oni zniszczyli ją samą. – Puśćcie mnie! Wypuśćcie mnie stąd!
Seneca znów się zaśmiał.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, kochanie. – Wiedział, że zirytuje ją nazwanie jej w ten sposób, dlatego położył na to słowo specjalny nacisk. Cmoknął niby to z dezaprobatą. – Ale baw się dobrze.
Drzwi
otworzyły się bezdźwięcznie.
***
Theory wbiegła
do kolejnego pomieszczenia, i wtedy ziemia osunęła jej się spod stóp. Wszystko
się kręciło – nie wiedziała tylko, czy to pomieszczenie, czy ona zaczęła
wirować. Przez ułamek sekundy poczuła, jakby czas stanął w miejscu; słyszała
szum skrzydeł owada latającego za oknem i krew pulsującą w swoich żyłach, czuła
mocny rytm swojego serca. Rzeczywistość zamarła – wydusiła jej powietrze z płuc
i odebrała dech w piersi, by po chwili powrócić ze zdwojoną siłą.
Z otępienia
wyrwał ją własny krzyk.
- Robert! –
zawyła, a już po chwili znalazła się przy nim. Nie pamiętała drogi od drzwi do
jego ciała, nie pamiętała oślepiającej bieli pokoi i korytarzy, ale to nie
miało znaczenia. Odkąd tylko weszła do pomieszczenia, odkąd zobaczyła jego
rozłożone bezwładnie na podłodze ciało… wszystko przestało się liczyć. Krzyknęła,
to na pewno – krzyknęła, a ten krzyk zamarł jej na ustach. W paru krokach
znalazła się przy nim – zawsze tak silnym, opiekuńczym, a teraz kompletnie
bezbronnym, leżącym na lśniących kafelkach potęgujących nie tylko wszechobecną
biel… Ale i krople krwi, którymi naznaczone było jego ciało. Nie chciała na to
patrzeć, chciała zapamiętać go takim, jakim był – zawsze czułym, uśmiechniętym,
chciała, by do końca został mężczyzną, jakim ona dostrzegała go na co dzień.
Nie mówiła o tym głośno, to prawda, i dopiero w tamtej chwili zrozumiała, jak
wielkim i niewybaczalnym było to błędem. Łzy spływały po jej policzkach
nieprzerwanym strumieniem, kapiąc z jej twarzy na jego porwaną koszulę. Chciała
coś powiedzieć, zapewnić go, że jest przy nim, ale w momencie, w którym przy
nim uklękła, wszystkie słowa zamarły jej na ustach. Pole widzenia rozmazywało się jej, ale nie
mogła zacisnąć powiek: jej oszalały wzrok błądził od kilkudniowego zarostu na
twarzy i worów pod oczami aż po ranę na piersi.
Drżącą dłonią dotknęła jego wiotkiego już policzka, a wtedy jej ciałem targnął tak intensywny dreszcz, jak jeszcze nigdy wcześniej. Nie mogła zapanować nad swoim ciałem, ale w tamtej chwili wcale o to nie dbała: on pochłaniał całe jej myśli, a całą uwagę skupiła wyłącznie na nim; nie zwróciła uwagi na wpadających do pomieszczenia Strażników Pokoju, nie usłyszała okrutnego śmiechu wydobywającego się z głośników. Była w innym świecie – w świecie, w którym znajdowali się tylko oni dwoje, który już dawno temu wykorzeniła ze swojej pamięci. Przejechała palcami po wiotkiej skórze na twarzy i po zamkniętych powiekach, a kiedy jej ciałem po raz kolejny targnęła fala obezwładniającego szlochu, ścisnęła go za rękę. Nie mogła, nie chciała uwierzyć, że Robert, jej Robert leży na białej podłodze, że po raz kolejny próbował ratować ją za wszelką cenę…
- Robercie… Robercie – wyszeptała, a głos miała ściśnięty od napływających ciągle łez. Poczuła krew w ustach wypływającą z przygryzionej zbyt mocno wargi, ale to nie miało żadnego znaczenia. Liczył się tylko on. – Robercie…
I wtedy otworzył oczy.
- Moja kochana Theory – wyszeptał tak cicho, że niemal niesłyszalnym tonem, ale jednak; skrzywił się, a ona zrozumiała, ile wysiłku musiał włożyć w uformowanie tak prostych słów. Uśmiechnął się delikatnie. – Moja kochana Theory…
Nie był w stanie powiedzieć nic więcej.
Pokręciła głową.
- Nic nie mów – załkała, mocniej ściskając jego dłoń. – Wyzdrowiejesz, wszystko będzie dobrze…
Nie uwierzył w ani jedno jej słowo.
- Moja… - zrobił przerwę, nie będąc w stanie wypowiedzieć tylu słów naraz -…kochana. – Zakaszlał, a z jego ust wyleciały krople krwi i w tym momencie Theory zdała sobie sprawę, iż jest gorzej, niż podejrzewała… Dużo gorzej.
Robert uniósł dłoń na kilka centymetrów ponad podłogę, a ona podświadomie zrozumiała, że chce dotknąć jej policzka. Zamknęła oczy, by powstrzymać napływające łzy, i przycisnęła jego dłoń do swojej twarzy – czuła, że robi to ostatni raz, a ta świadomość rozerwała jej serce.
- Robercie… - zaczęła, ale pokręcił głową. Miał jej coś do powiedzenia i wiedział, że zrobi to, choć miałoby to być ostatnim, co zrobi w życiu.
Uśmiechnął się z widocznym wysiłkiem.
- Będziecie bezpieczne – usłyszała, ale nie mogła uwierzyć własnym uszom. Niemożliwe, aby w takim momencie on wciąż myślał tylko o niej. Skrzywił się boleśnie. – Ty... - przerwał – i Taylor.
Próbowała mu przerwać, ale czuła, że nie powinna tego robić. Z zaciśniętymi powiekami i jego dłonią okalającą policzek czuła się tak bezpieczna… Tak chroniona jak nigdy.
Otworzyła oczy i po raz kolejny uderzyło ją, z jak wielką miłością na nią patrzył.
- Wszystko będzie dobrze – wyszeptał tak cicho, że niemal odczytała to z ruchu jego warg. Pokręciła głową, a on w odpowiedzi lekko poruszył palcami, jakby chciał ją całą objąć. – Obiecuję.
A potem wziął ostatni oddech i jego serce stanęło w miejscu.
- Robercie – wyszeptała błagalnie, jakby chcąc go jeszcze obudzić. – Robercie, proszę…
Ale on nie odpowiedział.
- Robercie… – powtórzyła uparcie, a kolejna fala szlochu targnęła jej delikatnym ciałem. Nagle poczuła, że nie ma siły na cokolwiek – nie ma siły oddychać, myśleć, ani nawet utrzymywać swojego ciała w pozycji pionowej. Wobec tego pozwoliła głowie opaść bezwładnie na klatkę piersiową ukochanego, a chwila, w której zrozumiała, iż ta jest nieruchoma, odebrała jej resztki nadziei. Nadziei nie tylko na to, że mąż jeszcze kiedykolwiek ją przytuli, ale nadziei ogólnie. Jego śmierć łączyła się z utratą jedynego wsparcia, jakie miała, jedynej osoby, przy której czuła się naprawdę bezpieczna. W takim świecie, jakim było Panem, nie tyle posiadanie, ile dbanie o kogoś nadawało jej sens.
Drżącą dłonią dotknęła jego wiotkiego już policzka, a wtedy jej ciałem targnął tak intensywny dreszcz, jak jeszcze nigdy wcześniej. Nie mogła zapanować nad swoim ciałem, ale w tamtej chwili wcale o to nie dbała: on pochłaniał całe jej myśli, a całą uwagę skupiła wyłącznie na nim; nie zwróciła uwagi na wpadających do pomieszczenia Strażników Pokoju, nie usłyszała okrutnego śmiechu wydobywającego się z głośników. Była w innym świecie – w świecie, w którym znajdowali się tylko oni dwoje, który już dawno temu wykorzeniła ze swojej pamięci. Przejechała palcami po wiotkiej skórze na twarzy i po zamkniętych powiekach, a kiedy jej ciałem po raz kolejny targnęła fala obezwładniającego szlochu, ścisnęła go za rękę. Nie mogła, nie chciała uwierzyć, że Robert, jej Robert leży na białej podłodze, że po raz kolejny próbował ratować ją za wszelką cenę…
- Robercie… Robercie – wyszeptała, a głos miała ściśnięty od napływających ciągle łez. Poczuła krew w ustach wypływającą z przygryzionej zbyt mocno wargi, ale to nie miało żadnego znaczenia. Liczył się tylko on. – Robercie…
I wtedy otworzył oczy.
- Moja kochana Theory – wyszeptał tak cicho, że niemal niesłyszalnym tonem, ale jednak; skrzywił się, a ona zrozumiała, ile wysiłku musiał włożyć w uformowanie tak prostych słów. Uśmiechnął się delikatnie. – Moja kochana Theory…
Nie był w stanie powiedzieć nic więcej.
Pokręciła głową.
- Nic nie mów – załkała, mocniej ściskając jego dłoń. – Wyzdrowiejesz, wszystko będzie dobrze…
Nie uwierzył w ani jedno jej słowo.
- Moja… - zrobił przerwę, nie będąc w stanie wypowiedzieć tylu słów naraz -…kochana. – Zakaszlał, a z jego ust wyleciały krople krwi i w tym momencie Theory zdała sobie sprawę, iż jest gorzej, niż podejrzewała… Dużo gorzej.
Robert uniósł dłoń na kilka centymetrów ponad podłogę, a ona podświadomie zrozumiała, że chce dotknąć jej policzka. Zamknęła oczy, by powstrzymać napływające łzy, i przycisnęła jego dłoń do swojej twarzy – czuła, że robi to ostatni raz, a ta świadomość rozerwała jej serce.
- Robercie… - zaczęła, ale pokręcił głową. Miał jej coś do powiedzenia i wiedział, że zrobi to, choć miałoby to być ostatnim, co zrobi w życiu.
Uśmiechnął się z widocznym wysiłkiem.
- Będziecie bezpieczne – usłyszała, ale nie mogła uwierzyć własnym uszom. Niemożliwe, aby w takim momencie on wciąż myślał tylko o niej. Skrzywił się boleśnie. – Ty... - przerwał – i Taylor.
Próbowała mu przerwać, ale czuła, że nie powinna tego robić. Z zaciśniętymi powiekami i jego dłonią okalającą policzek czuła się tak bezpieczna… Tak chroniona jak nigdy.
Otworzyła oczy i po raz kolejny uderzyło ją, z jak wielką miłością na nią patrzył.
- Wszystko będzie dobrze – wyszeptał tak cicho, że niemal odczytała to z ruchu jego warg. Pokręciła głową, a on w odpowiedzi lekko poruszył palcami, jakby chciał ją całą objąć. – Obiecuję.
A potem wziął ostatni oddech i jego serce stanęło w miejscu.
- Robercie – wyszeptała błagalnie, jakby chcąc go jeszcze obudzić. – Robercie, proszę…
Ale on nie odpowiedział.
- Robercie… – powtórzyła uparcie, a kolejna fala szlochu targnęła jej delikatnym ciałem. Nagle poczuła, że nie ma siły na cokolwiek – nie ma siły oddychać, myśleć, ani nawet utrzymywać swojego ciała w pozycji pionowej. Wobec tego pozwoliła głowie opaść bezwładnie na klatkę piersiową ukochanego, a chwila, w której zrozumiała, iż ta jest nieruchoma, odebrała jej resztki nadziei. Nadziei nie tylko na to, że mąż jeszcze kiedykolwiek ją przytuli, ale nadziei ogólnie. Jego śmierć łączyła się z utratą jedynego wsparcia, jakie miała, jedynej osoby, przy której czuła się naprawdę bezpieczna. W takim świecie, jakim było Panem, nie tyle posiadanie, ile dbanie o kogoś nadawało jej sens.
Jej wnętrze rozsypało
się nieodwracalnie, kiedy zdała sobie sprawę, że Robert umarł w jej ramionach.
Nie tyle zobaczyła to, ile poczuła –
nagłą bezwładność przyciskanej do policzka dłoni, delikatny puls krwi nagle
przestający się pojawiać i lekkie wygięcie warg, które przestało być uśmiechem.
Nie to było jednak najgorsze: najboleśniejszym dla niej w tym wszystkim było
to, iż trzymając jego nieruchome ciało w objęciach zrozumiała, jak bardzo mocno
go kochała.
I serce
rozerwał jej fakt, że on nigdy się o tym nie dowiedział.
***
Kiedy po raz
kolejny uniosła do ust butelkę wina, zauważyła, że ta jest kompletnie pusta. Bez
emocji rzuciła ją więc na ziemię, a potem położyła się na kanapie i bezwiednie
zwinęła w kulkę. Nie pamiętała, jak długo już nie jadła, nie piła czegoś, co
nie było alkoholem i kiedy ostatnio zmywała rozmazany już makijaż. Theory od
kilku dni po prostu leżała i patrzyła w sufit, ale myślami wcale nie była
zajęta rozpaczaniem nad swoim stanem psychicznym. Szczerze mówiąc, jedyne, co
ją pochłaniało to wspominanie tamtej nocy.
Ostatnio
przestała już nawet myśleć o Robercie jako o osobie; występował w jej myślach
pod postacią rozmazanych już obrazów, słów, które do niej wypowiadał,
spojrzenia, które miało w sobie tyle miłości, ile ona nigdy nie potrafiła
przyjąć i dotyku dłoni na jej miękkim policzku. A przede wszystkim odbierała go
w postaci gestów.
Zachwiała się,
kiedy podniosła się z kanapy – wypity alkohol nie pozwalał jej iść prosto.
Naciągnęła na pięści rękawy za dużego swetra i szczelniej owinęła się kocem, bo
bez Roberta czuła, jakby wszystko, co miało znaczenie, nagle wyparowało.
Potknęła się kilka razy wchodząc po schodach, ale finalnie dotarła do celu i z
ulgą upadła na podwójne łóżko.
Ból szarpnął jej sercem, kiedy zdała sobie sprawę, że jest ono jakieś… większe.
Ból szarpnął jej sercem, kiedy zdała sobie sprawę, że jest ono jakieś… większe.
Zacisnęła powieki, gdy do oczu
znów napłynęły jej łzy, ale nie dała rady powstrzymać napływu wspomnień – po raz
kolejny wróciła myślami do białego pokoju.
Nie pamiętała Strażników Pokoju
odciągających ją od ciała Roberta, ale do teraz nie mogła sobie wybaczyć, iż na
to pozwoliła. Nie pamiętała kolejnych białych korytarzy, którymi ja prowadzili,
ani krwi, którą umazane były jej ręce. Nie pamiętała nic poza okrągłym pokojem
z wielkim fotelem na środku, pokojem, w którym była tysiące razy, a którego
nienawidziła całym sercem.
- I co tam, Theory? – spytał z wymuszonym uśmiechem Seneca, a kobieta miała się ochotę na niego rzucić. Najwidoczniej mężczyzna jednak przewidział taką możliwość, gdyż Strażnicy trzymali ją w żelaznym uścisku. – Podobało ci się przedstawienie?
Spojrzała na niego z nienawiścią, ale nic nie powiedziała.
Seneca cmoknął z irytacją.
- Skoro nie chcesz ze mną rozmawiać, to trudno – powiedział lekko, zwinnie składając ręce na piersi. – Uśmiechnij się, jesteś wolna.
Uniosła głowę; po jej twarzy cały czas spływały łzy, ale nie mogła ich obetrzeć.
- Słucham?
Mężczyzna się skrzywił i czubkami palców chwycił kawałek papieru tak, jakby było najobrzydliwszy ze śmieci.
- Mamy podpisane zeznanie. Jesteś wolna, no już.
Nie ruszyła się z miejsca.
- Chcę wiedzieć… - Głos jej się załamał. Utrata Roberta była wciąż zbyt bolesną sprawą, aby o niej myśleć. Łzy chwytały jej serce i dusiły ją w krtani, ale mimo sto starała się nie okazywać słabości… Nie jemu.
Nadaremno.
- Podpisał zeznanie. Twój mężulek. Chcesz zobaczyć? – parsknął Seneca.
Nie miała siły, aby skinąć głową.
Seneca uśmiechnął się kpiąco i zaczął czytać, ale do niej nie docierała większość zdań. Jej podświadomość skupiała się i wychwytywała zdania, które miały znaczenie, zdania, które doskonale rysowały jak wspaniałym człowiekiem był Robert.
- I co tam, Theory? – spytał z wymuszonym uśmiechem Seneca, a kobieta miała się ochotę na niego rzucić. Najwidoczniej mężczyzna jednak przewidział taką możliwość, gdyż Strażnicy trzymali ją w żelaznym uścisku. – Podobało ci się przedstawienie?
Spojrzała na niego z nienawiścią, ale nic nie powiedziała.
Seneca cmoknął z irytacją.
- Skoro nie chcesz ze mną rozmawiać, to trudno – powiedział lekko, zwinnie składając ręce na piersi. – Uśmiechnij się, jesteś wolna.
Uniosła głowę; po jej twarzy cały czas spływały łzy, ale nie mogła ich obetrzeć.
- Słucham?
Mężczyzna się skrzywił i czubkami palców chwycił kawałek papieru tak, jakby było najobrzydliwszy ze śmieci.
- Mamy podpisane zeznanie. Jesteś wolna, no już.
Nie ruszyła się z miejsca.
- Chcę wiedzieć… - Głos jej się załamał. Utrata Roberta była wciąż zbyt bolesną sprawą, aby o niej myśleć. Łzy chwytały jej serce i dusiły ją w krtani, ale mimo sto starała się nie okazywać słabości… Nie jemu.
Nadaremno.
- Podpisał zeznanie. Twój mężulek. Chcesz zobaczyć? – parsknął Seneca.
Nie miała siły, aby skinąć głową.
Seneca uśmiechnął się kpiąco i zaczął czytać, ale do niej nie docierała większość zdań. Jej podświadomość skupiała się i wychwytywała zdania, które miały znaczenie, zdania, które doskonale rysowały jak wspaniałym człowiekiem był Robert.
Ja… Robert Lisbeth, oświadczam, ja i tylko ja iż zmusiłem poszkodowaną Theory Pixentif do zawarcia związku małżeńskiego dnia trzynastego października trzy tysiące pięćdziesiątego drugiego roku grożąc jej w innym przypadku jej śmiercią… oświadczam, iż ja i tylko ja ponoszę odpowiedzialność za jej ukrywanie… oświadczam iż ja i tylko ja wysłałem poszkodowanej Taylor Cassidy shuriken… oświadczam, iż ja i tylko ja…
Zamarła, kiedy
uświadomiła sobie jedyną prawdziwą zdolność miłości. Miłości tak wielkiej, jaką
darzył ją Robert, a której ona nie potrafiła w takim stopniu odwzajemnić. Miłości
prawdziwej i bezwarunkowej.
Robert oddał za nią życie.
A kiedy naprawdę to zrozumiała, po raz kolejny pochłonęła ją ciemność.
Robert oddał za nią życie.
A kiedy naprawdę to zrozumiała, po raz kolejny pochłonęła ją ciemność.
Nie usłyszała
pukania do drzwi.
- Theory – usłyszała, i podniosła się na łokciach. Od nadmiaru alkoholu szumiało jej w głowie, od nadmiaru łez bolało ja gardło i powieki. Mimo wszystko od razu poznała kobietę, która stanęła w drzwiach.
- Suzzy – wyszeptała ze zdziwieniem i opadła z powrotem na poduszki. Patrzenie kapitolińce w oczy było ponad jej siły. – Co ty tu robisz?
Kobieta westchnęła.
- Przyszłam przywołać cię do porządku.
Theory pokręciła głową.
- Chyba nie rozumiem.
Suzzy podeszła niepewnym krokiem i usiadła na krawędzi łóżka.
- Podnieś się, dziewczyno – wyszeptała kobieta, niepewnym ruchem dotykając ramienia Theory. – Nie możesz zostawić Taylor samej.
Nienawiść zabłysła w oczach Theory.
- Ty nie rozumiesz, ile ja…
Spojrzenie Suzzy stwardniało.
- Straciłam syna. Uwierz mi, rozumiem. – Zawahała się. – Wysłałam mu te pieniądze, chociaż nie widzieliśmy się od kilkunastu lat. Wiesz, dlaczego?
Theory uparcie wpatrywała się w sufit.
- Bo go kochałam. Theory… - zamilkła, a potem niepewnym tonem dokończyła: - Robert i ja wiele poświęciliśmy, by Taylor wygrała, więc nie możesz się teraz poddać. Masz pełne prawo do żalu i bólu, ale musisz iść dalej.
Tym razem Pixie spojrzała jej w oczy.
- Nie rozumiesz mnie.
Suzzy uśmiechnęła się smutno.
- Rozumiem cię lepiej, niż myślisz. Jesteśmy do siebie bardzo podobne: nam obu jedynie zależy na bezpieczeństwu naszych dzieci. Nie liczą się koszty, prawda? Ile osób po drodze umrze. My tylko chemy, aby nasze dzieci przeżyły… za wszelką cenę.
Theory odetchnęła głęboko, a Suzzy wstała z łóżka; powiedziała, ile miała do powiedzenia i miała nadzieję, iż przyniesie to jakikolwiek skutek.
Kiedy sięgnęła za klamkę, usłyszała głos:
- Myślisz, że dam radę?
Odwróciła się.
- Myślę, że Robert wierzył w ciebie do końca, więc i ty powinnaś.
- Theory – usłyszała, i podniosła się na łokciach. Od nadmiaru alkoholu szumiało jej w głowie, od nadmiaru łez bolało ja gardło i powieki. Mimo wszystko od razu poznała kobietę, która stanęła w drzwiach.
- Suzzy – wyszeptała ze zdziwieniem i opadła z powrotem na poduszki. Patrzenie kapitolińce w oczy było ponad jej siły. – Co ty tu robisz?
Kobieta westchnęła.
- Przyszłam przywołać cię do porządku.
Theory pokręciła głową.
- Chyba nie rozumiem.
Suzzy podeszła niepewnym krokiem i usiadła na krawędzi łóżka.
- Podnieś się, dziewczyno – wyszeptała kobieta, niepewnym ruchem dotykając ramienia Theory. – Nie możesz zostawić Taylor samej.
Nienawiść zabłysła w oczach Theory.
- Ty nie rozumiesz, ile ja…
Spojrzenie Suzzy stwardniało.
- Straciłam syna. Uwierz mi, rozumiem. – Zawahała się. – Wysłałam mu te pieniądze, chociaż nie widzieliśmy się od kilkunastu lat. Wiesz, dlaczego?
Theory uparcie wpatrywała się w sufit.
- Bo go kochałam. Theory… - zamilkła, a potem niepewnym tonem dokończyła: - Robert i ja wiele poświęciliśmy, by Taylor wygrała, więc nie możesz się teraz poddać. Masz pełne prawo do żalu i bólu, ale musisz iść dalej.
Tym razem Pixie spojrzała jej w oczy.
- Nie rozumiesz mnie.
Suzzy uśmiechnęła się smutno.
- Rozumiem cię lepiej, niż myślisz. Jesteśmy do siebie bardzo podobne: nam obu jedynie zależy na bezpieczeństwu naszych dzieci. Nie liczą się koszty, prawda? Ile osób po drodze umrze. My tylko chemy, aby nasze dzieci przeżyły… za wszelką cenę.
Theory odetchnęła głęboko, a Suzzy wstała z łóżka; powiedziała, ile miała do powiedzenia i miała nadzieję, iż przyniesie to jakikolwiek skutek.
Kiedy sięgnęła za klamkę, usłyszała głos:
- Myślisz, że dam radę?
Odwróciła się.
- Myślę, że Robert wierzył w ciebie do końca, więc i ty powinnaś.
I wyszła,
zostawiając Theory po raz kolejny wpatrzoną w sufit.
___
Mi też jest naprawdę
bardzo przykro.
Wow... Nie wiem, co innego mogę powiedzieć. Miłość... Najpiękniejsza rzecz na świecie <3
OdpowiedzUsuńCzekam na nn :)
Dużo weny i żelków życzę
Żelcio
prawda, masz absolutną rację!
Usuńdziękuję i pozdrawiam serdecznie :)
Szlag by to.
OdpowiedzUsuńDruga -.-
Rozdział jest wspaniały
UsuńKońcówka piękna
Seneca odrażający
Robert kochany
Pixie biedna
Natalie okropna
I takie tam
Nadal zżera mnie ciekawość, czemu do diabła Pixie tak bardzo chce, żeby Taylor przeżyła
Kurde
I kto jest ojcem Taylor?!
Masacra.
Czekam na kolejny rozdział
Weny:*
O kurka, dopiero teraz ogarnęłam, że ta część ma już 12 rozdziałów!
UsuńCzyli teoretycznie powinna być teraz kolejna część!
Tylko jedno sie nie zgadza.
Pierwsza część zakończyła się słowami "Jeszcze wszystko przed nami" i tak sie nazywa
Więc ta część powinna się zakończyć słowami "Po prostu zamknij oczy"
Kurde bela
Ciekawe ile będzie jeszcze rozdziałów.
no jak! ta też będzie miała 12, więc do 24, spokojnie :* nad wszystkim panuję!
Usuńa co do Pixie... cóż, mogę obiecać, że naprawdęnaprawdę niebawem!
pozdrawiam :*
(a rozdziałów jeszcze 8 + epilog)
Kobieto, złamałaś mi serce...
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, wspaniały etc.
Natalie... jak zwykle zachowuje sie jak s*tu pada niecenzuralne słowo na s*
Seneka nie gorszy niż Natalie ( śmiałabym sie gdyby okazało sie że są rodziną xD)
Theory poprostu biedna
Robert kochany do końca
życzę weny i już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :D
przepraszam :c no Natalie to Natalie, ona nie potrafi zachowywać się inaczej... normalniej xd
Usuńa Theory i Robert... cóż. naprawdę nie chciałam tego pisać :c
dziękuję za komentarz i pozdrawiam :*
Chciałam zostawić tu po sobie ślad. To cię motywuje więc bardzo chętnie dodam ci weny. Kontynuuj wątek theory bo to jest fantastyczne <3
OdpowiedzUsuńAha i kiedy będzie następny rozdział?
Weny i wszystkiego co chcesz
Mey
dziękuje <3 masz rację, że to motywuje!
UsuńTheory... cóż, chwilowo chyba pójdzie w odstawkę na rzecz Taylor, ale na pewno jej nie zostawię.
dziękuję bardzo i wzajemnie! :*
Wraaaaaaaaaaaaacam w Twoje progi!
OdpowiedzUsuńJest mi wstyd, że tak po prostu nic tutaj nie pisałam. Mam nadzieje, że wybaczysz ;)
Przeczytałam ten rozdział i chociaż trochu nie jestem w temacie to obiecuję, że nadrobię wszystkie zaległości w najbliższym czasie. A ten rozdział bardzo mi się podobał. Strasznie żal mi Roberta. Oddał swoje życie za kogoś kogo kochał. No i oczywiście Theory mu nie powiedziała, że go kocha. Ale on i tak wiedział. Na pewno.
Weny. I czasu na pisanie. I przepraszam za marny komentarz. Dopiero teraz...
Pozdrawiam!
Aaaastoria! dawno Cię tu nie widziałam <3
Usuńcieszę się, że Ci się podobał, bo ja go nie cierpię. pewnie ma to jakiś związek z faktem, iż naprawdę bardzobardzo mocno związałam sie z postacią Roberta.
czy Robert wiedział, że ona go kochała? nie wiem, ale mam nadzieję, że tak.
pozdrawiam i dziekuje za komentarz :*
CZEKAMY MOJA DROGA!
OdpowiedzUsuńsorki memorki ale jestem zbyt leniwa żeby sie zalogować
~xottix
Ty zawsze czekasz, dziękuje <3
UsuńJasne, że czekamy! Naprawdę mam nadzieję, że zaraz pojawi się rozdział :') I również przepraszam za marny komentarz; obiecuję, że następnym rozdział skomentuję ładnie i starannie.
OdpowiedzUsuńChciałabym Ciebie również poinformować, że nominowałyśmy Ciebie do Liebster Blog Award: http://somebody-is-perfect.blogspot.com/2014/12/liebster-blog-award.html
Całuski,
Carmel vel Lou Leen
Pojawi się na pewno! już ponad połowa napisana, chociaż idzie mi to wszystko coraz ciężej. pewnie dlatego, że nie mam zapału do uśmiercania kolejnych bohaterów... a to jest nieuniknione.
Usuńpozdrawiam i dziękuję za LA! :*
O.MÓJ.BOŻE. Nie spodziewałam się, że Robert umrze. On był taki słodki ^^ Cała ta scena była mistrzowska, tak jak z Suzzy. Kocham Nate'a, ale jednak Alec wygrywa ♥ Mam nadzieje, że jeszcze trochę pożyje... Masz wielki talent i melduję się jako nowa stała czytelniczka!
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie → 73-hunger-games.blog.pl Może Ci się spodoba ;-)
~Rosie (przepraszam, ale nie mam konta na bloggerze)
dziękuję bardzo! cóż, chyba nikt się nie spodziewał śmierci Roberta - przepełnione dobrocią osoby zazwyczaj nie umierają, prawda? wcale nie czuję się dumna, iż zrobiłam inaczej :<
Usuńja też kocham Nate'a! kocham go coraz bardziej, co jest słabe, bo zaczyna mi się sypać reszta fabuły... ale o tym niedługo :3
dziękuję bardzo, pozdrawiam :*
Dziś znalazłam twojego bloga i jestem nim zachwycona.
OdpowiedzUsuńAkcja jest całkiem inna niż w książce i za to masz plus. Choć jest trochę motywów wziętych z książki, no ale chyba o to chodzi nie.? Wspaniałe jest to że nie opisujesz wyłącznie przeżyć Taylor, ale także innych bohaterów co nadaje opowiadaniu pewnej magii.
Śmierć Roberta hm...coś czuję że to jakoś rozwinie Pixie. Również ciekawi mnie to dlaczego wszyscy chcą tak nagle pomagać tej dziewczynie. To przecież sierota i na dodatek zabiła 2 osoby niesprawiedliwie, to mnie nurtuje.
Treść tego opowiadania naprawdę przypomina Książkową i to jest naprawdę extra.
Czytałam wiele "Igrzyskowych" opowiadan, ale te jest inne, te jest wyjątkowe i nie codzienne.
Czekam z niecierpliwością na kolejny rodział <3
A tak po za tym to życzę ci i wszystkim czytelniczką wesołych i cudownych świąt ;*
Pozdrawiam serdecznie <3
Ninja ~
o jeny, dziękuję bardzo! nic tak nie podbudowuje jak nowi czytelnicy.
Usuńcieszę się, że podobają Ci się moje opisy innych bohaterów - to ich odczuć, przeżyć i emocji brakowało mi u Suzanne Collins. poza tym nie ma ludzi do szpiku kości złych, chciałam dać Wam możliwość zrozumienia ich postępowania :')
Taylor jest... niesforna. ktoś z góry zaplanował, że ona te Igrzyska wygra, a ona nie jest nawet na tyle utalentowana, żeby porządnie przyjąć pomoc. faktycznie, zabiła ich niesprawiedliwie - ale czy arena jest sprawiedliwa?
co do Theory - hm, myślę, że będzie Roberta naprawdę długo wspominać... a cała sytuacja, masz rację, jeszcze się rozwinie.
dziękuję bardzo za podbudowanie, jesteś wspaniała! pozdrawiam :*
Niezwykle emocjonalnie opisałaś rozstanie z Robertem. Naprawdę mi go żal, to był wspaniały człowiek.
OdpowiedzUsuń