Suzzy zamknęła
oczy zastanawiając się, co może powiedzieć po tylu latach, ale nic nie
przychodziło jej do głowy. Cindy bezszelestnie pojawiła się stawiając na stole
dwie herbaty, a potem pośpiesznie wyszła – zupełnie tak, jakby obawiała się
zobaczenia przybyłego gościa.
Bo i owszem, ten widok mógł być lekko… przerażający.
Suzzy spanikowała, kiedy zobaczyła klamkę obracającą się w drzwiach, a to nie zdarzało się jej często. Obiecane pięć minut do spotkania Roberta minęło, a ona wciąż nie wiedziała, co ma powiedzieć; miała wrażenie że żadne ze słów, które cisnęły się jej na usta, nie były odpowiednie.
Drzwi uchyliły się i do pomieszczenia wszedł Robert – starszy, chudszy i bardziej zmęczony niż pamiętała, ale mimo to wciąż rozpoznawalny.
- Witaj, mamo.
Drgnęła, jakby jego głos wybudził ją z głębokiego snu.
- Robercie.
Zamilkli; dystans dzielący ich był zbyt duży, by przejść nad nim do porządku dziennego. Przez chwilę wpatrywali się w siebie uważnie, w milczeniu chłonąc widok przed ich oczami – każdą zmianę, nierówność skóry, zmarszczkę, która pojawiła się przez siedemnaście lat.
Czasami siedemnaście lat to wieczność.
Suzzy jakby się ocknęła.
- Napij się herbaty - zaproponowała.
- Nie, dziękuję.
- Jest z mlekiem i dwiema łyżeczkami cukru, tak jak…
- Nie, dziękuję – przerwał jej Robert, nie przestając się w nią wpatrywać. – Nie przyszedłem tu na herbatę.
Suzzy zaczęła stopniowo odzyskiwać pewność siebie.
- Oczywiście, że nie – prychnęła, gwałtownie gestykulując; ogień na nowo zapłonął w jej oczach. – A więc co sprawiło, że postanowiłeś się tu pojawić? Schować dumę i przyjść przeprosić po siedemnastu latach?
Głos mężczyzny stwardniał.
- Nie przyszedłem nikogo przepraszać.
Suzzy zamarła.
- Więc?
Robert poczuł wstyd, ale jego twarz pozostała bez wyrazu; już dawno temu podjął decyzję, kto jest dla niego najważniejszy, a minione lata tylko przekonały go o właściwości tego wyboru. Wiedział, że nie zachowuje się sprawiedliwie prosząc o przysługę po takim czasie bez kontaktu, ale to była jego ostatnia szansa uratowania Taylor i nie zamierzał z niej zrezygnować.
- Potrzebuję trochę pieniędzy.
Usłyszał huk uderzającej o ziemię porcelanowej filiżanki, która wypadła z rąk Suzzy, ale nie spuścił wzroku.
- Nie wierzę.
- Uwierz – powiedział spokojnie, ani na chwilę nie tracąc rezonu. – Potrzebuję trochę pieniędzy, bo inaczej Pixie…
- Nic mnie nie obchodzi ta twoja Pixie – warknęła Suzzy, przestępując nad rozbitą porcelaną. – Ta dziewczyna z Dystryktu powinna zginąć już na arenie, wtedy nie byłoby tylu problemów…
Roberta zamurowało.
- Skąd wiesz, że ona jest z Dystryktu?
Suzzy prychnęła.
- Od samego początku to wiem. Pamiętam doskonale, jak wlepiałeś oczy w telewizor oglądając ją na arenie, tę morderczynię, zdzirę…
Mimowolnie napiął wszystkie mięśnie.
- Nie nazywaj jej tak – warknął.
- Bo co? – spytała jadowitym tonem spokojnie cedząc każdą sylabę; wiedziała, które ze słów wypowiedzieć, aby dotknąć go do głębi. – A może to nieprawda? Z zimną krwią zamordowała kilkunastu trybutów, z tą dziewczyną Snowa na czele, a potem przespała się zapewne z połową Kapitolu…
- Bo Kapitol ją do tego zmusił – wycedził Robert, akcentując każdą sylabę. - To wy ją do tego zmusiliście.
Uśmiechnęła się złośliwie.
- My ją do tego zmusiliśmy, skarbie – upomniała go jadowitym tonem. – Ty też jesteś z Kapitolu. Jesteś jednym z nas.
- Nie jestem – zaprotestował. - Nie jestem, nigdy nie byłem i wolałbym umrzeć niż stać się jednym z was.
- Och, jak mi przykro – zakpiła Suzzy, splatając dłonie na piersi. – Niestety jesteś Kapitolińczykiem dokładnie tak, jak był nim twój ojciec i jest twoja matka…
Twarz Roberta stężała.
- Ja nie mam matki.
I wyszedł, zostawiając na stole herbatę z mlekiem i dwiema łyżeczkami cukru.
Bo i owszem, ten widok mógł być lekko… przerażający.
Suzzy spanikowała, kiedy zobaczyła klamkę obracającą się w drzwiach, a to nie zdarzało się jej często. Obiecane pięć minut do spotkania Roberta minęło, a ona wciąż nie wiedziała, co ma powiedzieć; miała wrażenie że żadne ze słów, które cisnęły się jej na usta, nie były odpowiednie.
Drzwi uchyliły się i do pomieszczenia wszedł Robert – starszy, chudszy i bardziej zmęczony niż pamiętała, ale mimo to wciąż rozpoznawalny.
- Witaj, mamo.
Drgnęła, jakby jego głos wybudził ją z głębokiego snu.
- Robercie.
Zamilkli; dystans dzielący ich był zbyt duży, by przejść nad nim do porządku dziennego. Przez chwilę wpatrywali się w siebie uważnie, w milczeniu chłonąc widok przed ich oczami – każdą zmianę, nierówność skóry, zmarszczkę, która pojawiła się przez siedemnaście lat.
Czasami siedemnaście lat to wieczność.
Suzzy jakby się ocknęła.
- Napij się herbaty - zaproponowała.
- Nie, dziękuję.
- Jest z mlekiem i dwiema łyżeczkami cukru, tak jak…
- Nie, dziękuję – przerwał jej Robert, nie przestając się w nią wpatrywać. – Nie przyszedłem tu na herbatę.
Suzzy zaczęła stopniowo odzyskiwać pewność siebie.
- Oczywiście, że nie – prychnęła, gwałtownie gestykulując; ogień na nowo zapłonął w jej oczach. – A więc co sprawiło, że postanowiłeś się tu pojawić? Schować dumę i przyjść przeprosić po siedemnastu latach?
Głos mężczyzny stwardniał.
- Nie przyszedłem nikogo przepraszać.
Suzzy zamarła.
- Więc?
Robert poczuł wstyd, ale jego twarz pozostała bez wyrazu; już dawno temu podjął decyzję, kto jest dla niego najważniejszy, a minione lata tylko przekonały go o właściwości tego wyboru. Wiedział, że nie zachowuje się sprawiedliwie prosząc o przysługę po takim czasie bez kontaktu, ale to była jego ostatnia szansa uratowania Taylor i nie zamierzał z niej zrezygnować.
- Potrzebuję trochę pieniędzy.
Usłyszał huk uderzającej o ziemię porcelanowej filiżanki, która wypadła z rąk Suzzy, ale nie spuścił wzroku.
- Nie wierzę.
- Uwierz – powiedział spokojnie, ani na chwilę nie tracąc rezonu. – Potrzebuję trochę pieniędzy, bo inaczej Pixie…
- Nic mnie nie obchodzi ta twoja Pixie – warknęła Suzzy, przestępując nad rozbitą porcelaną. – Ta dziewczyna z Dystryktu powinna zginąć już na arenie, wtedy nie byłoby tylu problemów…
Roberta zamurowało.
- Skąd wiesz, że ona jest z Dystryktu?
Suzzy prychnęła.
- Od samego początku to wiem. Pamiętam doskonale, jak wlepiałeś oczy w telewizor oglądając ją na arenie, tę morderczynię, zdzirę…
Mimowolnie napiął wszystkie mięśnie.
- Nie nazywaj jej tak – warknął.
- Bo co? – spytała jadowitym tonem spokojnie cedząc każdą sylabę; wiedziała, które ze słów wypowiedzieć, aby dotknąć go do głębi. – A może to nieprawda? Z zimną krwią zamordowała kilkunastu trybutów, z tą dziewczyną Snowa na czele, a potem przespała się zapewne z połową Kapitolu…
- Bo Kapitol ją do tego zmusił – wycedził Robert, akcentując każdą sylabę. - To wy ją do tego zmusiliście.
Uśmiechnęła się złośliwie.
- My ją do tego zmusiliśmy, skarbie – upomniała go jadowitym tonem. – Ty też jesteś z Kapitolu. Jesteś jednym z nas.
- Nie jestem – zaprotestował. - Nie jestem, nigdy nie byłem i wolałbym umrzeć niż stać się jednym z was.
- Och, jak mi przykro – zakpiła Suzzy, splatając dłonie na piersi. – Niestety jesteś Kapitolińczykiem dokładnie tak, jak był nim twój ojciec i jest twoja matka…
Twarz Roberta stężała.
- Ja nie mam matki.
I wyszedł, zostawiając na stole herbatę z mlekiem i dwiema łyżeczkami cukru.
***
- Brutusie?
Nie odwrócił się; uparcie wpatrywał się przez szklaną szybę w położony w dole kapitoliński świat. Chociaż miasto dosłownie tonęło w morzu sztucznych nosów, policzków, uśmiechów i kolorowych peruk, a jedynym, co nadawało mieszkańcom sens zdawał się być wszechogarniający hałas i wir wydarzeń, mężczyzna nie na to patrzył. Wpatrując się w położony w dole beztroski świat po raz kolejny zastanawiał się, jakim prawem to on ma decydować o czyimś życiu i śmierci.
Theory położyła mu rękę na ramieniu.
- Zdobyłam pieniądze.
Cisza.
Nacisk w jej głosie wzrósł.
- Zdobyłam pieniądze, teraz możesz…
- Nie.
Twardość jego głosu zaskoczyła go, zupełnie tak jak ta ukryta w jego spojrzeniu.
- Brutusie – zaczęła Theory, a z każdym kolejnym słowem jej głos stawał się coraz bardziej piskliwy – nie możesz się teraz wycofać. Poszłam do Seneki, przespałam się z nim, najwidoczniej nie rozumiesz, ile to dla mnie…
- Rozumiem – upomniał ją łagodnie, nareszcie podnosząc na nią wzrok. – Wszyscy przez to przechodziliśmy.
Westchnęła.
- Więc dlaczego…
Nie dokończyła; na chwilę zapanowała cisza.
- Pamiętasz Anę?
Drgnęła zaskoczona zmianą tematu.
- Anę? Oczywiście. Całe życie siedziałyśmy w jednej ławce.
- I razem przygotowywałyście się do Igrzysk, prawda?
Uniosła brwi.
- Po co pytasz? Przecież znasz tę historię.
Brutus się zamyślił.
- Tak, myślę, że tak. – Zamilkł. – To za nią zgłosiłaś się na igrzyska.
Nie było sensu zaprzeczać.
- Tak.
- Dlaczego?
- Dlaczego? – Z udawanym spokojem wzruszyła ramionami, ale nieświadomie ściszyła głos; koszmar Igrzysk wciąż wyraźnie rysował się w jej pamięci. – Trenowałyśmy razem. Byłam lepsza.
- Nie mogłaś pozwolić jej zginąć?
Udała, że nie rozumie jego rozumowania.
- Niby dlaczego?
- Sam się zastanawiam, dlaczego. Chyba po prostu taka już jesteś, że potrafisz poświęcić wszystko dla ludzi, których kochasz. I może właśnie dlatego oni robią dla ciebie to samo.
- Nie rozumiem.
- Czego tu nie rozumieć? Chociażby Robert. Albo ja. Miałem dziewiętnaście lat, jak zostałem mentorem, pamiętasz? Ty i Mitch byliście moimi przyjaciółmi. Mimo wszystko musiałem zdecydować, któremu z was pomagać.
- I wybrałeś mnie.
Pokiwał głową.
- Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego?
Nie odpowiedziała, za to do tonu Brutusa wkradało się coraz więcej goryczy.
- Kiedy Mitch umierał, mogłem go uratować, wysyłając mu antybiotyk. Ale nie zrobiłem tego. Patrzyłem na śmierć najlepszego przyjaciela, dokładając pieniądze do puli na twoje shurikeny. I naprawdę nigdy nie zastanawiałaś się dlaczego?
Ból w jego głosie był tak autentyczny, że bała się odezwać.
- Kochałem cię, Theory, i nadal cię kocham, ale nade wszystko kochałem Anę. W momencie, kiedy zgłosiłaś się, zanim ona zdążyła to zrobić… Oboje wiemy, że nie wygrałaby tych Igrzysk, że na pewno straciłaby życie. I postanowiłem sobie zrobić wszystko, aby uratować twoje. Życie za życie, czy to nie tak działa?
- Ana zwariowała na punkcie Igrzysk, kiedy wygrałeś – wyszeptała cicho Theory, wpatrując się z uwagą w krwistoczerwony kolor swoich paznokci. – Miała nadzieję, że jak wygra, to nareszcie zwrócisz na nią uwagę.
- Ale nie wygrałaby.
- Nie. Myślisz… - zawahała się. – Myślisz, że ona mnie nienawidzi?
- Za to, że zniknęłaś? Nie, myślę, że nie. – Przygryzł wargę. – Myślę, że znienawidzi cię dopiero teraz.
- Teraz? – zdziwiła się Theory. – Dlaczego?
Westchnął, ale nie mógł dłużej czekać z przekazaniem jej tej informacji.
- Bo… - zawahał się. - Bo Nate to jej syn.
Theory z głośnym świstem wypuściła powietrze z płuc.
Ciążącą im coraz bardziej ciszę przerwał Brutus.
- To nie zmienia twojej decyzji, prawda? – spytał cicho. – Nadal chcesz uratować tę dziewczynę za wszelką cenę.
Nawet się nie zawahała.
- Tak. – Wpatrzyła się w bliżej nieokreślony punkt znajdujący się w dole. – Ale twoją zmienia, prawda?
- Tak – oświadczył, a potem dodał z wahaniem: - Powiesz mi, dlaczego ci na niej tak zależy?
Pokręciła głową.
- Przecież wiesz, że nie mogę.
Zamilkli.
- To chociaż co chcesz jej wysłać? Shurikeny?
Wzdrygnęła się.
- Nie ma mowy, nie. To byłoby jak zostawienie wizytówki.
- „To ja, Theory, przez dwadzieścia lat robiłam was w konia, że nie żyję?” – zaśmiał się.
Uśmiechnęła się lekko.
- Coś w tym stylu. – Spoważniała. – Powinnam już iść.
- Theory… Theory, zaczekaj! – zawołał za nią, kiedy szybkim krokiem ruszyła do drzwi. – Nie zobaczę cię już nigdy więcej?
Pokręciła głową, a skręcone w loki fioletowe włosy łagodnie opadły jej na twarz.
- Nie powinnam się tu pojawiać, więc nie.
- Dlaczego uzależniasz naszą przyjaźń od życia Taylor?
Spojrzała na niego smutno.
- Nasza przyjaźń od dawna nie istnieje, Brutusie. Oboje o tym wiemy.
- Bo nie chcę, żeby Nate zginął?
- Bo wyparłeś się mnie, jak zniknęłam. Powiedziałeś, że pomagałeś mi, bo z tobą sypiałam, a przecież to nieprawda. Nie tak postępują przyjaciele.
- Snow zabijał wszystkich, którzy cię kochali. Tego chciałaś? Żebym umarł?
Coś zabłysło w jej oczach.
- Nie musiałeś mnie oczerniać.
- Musiałem. Dla większego dobra.
- Dla większego dobra? – zaśmiała się ze złością. – Nate też musi umrzeć dla większego dobra.
- Zabawne – odpowiedział jej mężczyzna spokojnym tonem. – On użył dokładnie takich samych słów.
Zmarszczyła brwi.
- Nie rozumiem.
Westchnął.
- Powiedziałem ci, że nie podoba mi się ten pomysł i nie chcę ci pomagać.
Zdziwiła się; mężczyźni tacy jak Brutus rzadko robią cokolwiek sprzecznego ze swoimi przekonaniami.
- Ale?
- Ale zrobię to – dokończył.
- Dlaczego? – spytała podejrzliwie; w jego zachowaniu wyczuwała jakiś podstęp, którego nie mogła rozszyfrować.
Brutus wziął oddech.
- Bo Nate mnie o to poprosił.
Nie odwrócił się; uparcie wpatrywał się przez szklaną szybę w położony w dole kapitoliński świat. Chociaż miasto dosłownie tonęło w morzu sztucznych nosów, policzków, uśmiechów i kolorowych peruk, a jedynym, co nadawało mieszkańcom sens zdawał się być wszechogarniający hałas i wir wydarzeń, mężczyzna nie na to patrzył. Wpatrując się w położony w dole beztroski świat po raz kolejny zastanawiał się, jakim prawem to on ma decydować o czyimś życiu i śmierci.
Theory położyła mu rękę na ramieniu.
- Zdobyłam pieniądze.
Cisza.
Nacisk w jej głosie wzrósł.
- Zdobyłam pieniądze, teraz możesz…
- Nie.
Twardość jego głosu zaskoczyła go, zupełnie tak jak ta ukryta w jego spojrzeniu.
- Brutusie – zaczęła Theory, a z każdym kolejnym słowem jej głos stawał się coraz bardziej piskliwy – nie możesz się teraz wycofać. Poszłam do Seneki, przespałam się z nim, najwidoczniej nie rozumiesz, ile to dla mnie…
- Rozumiem – upomniał ją łagodnie, nareszcie podnosząc na nią wzrok. – Wszyscy przez to przechodziliśmy.
Westchnęła.
- Więc dlaczego…
Nie dokończyła; na chwilę zapanowała cisza.
- Pamiętasz Anę?
Drgnęła zaskoczona zmianą tematu.
- Anę? Oczywiście. Całe życie siedziałyśmy w jednej ławce.
- I razem przygotowywałyście się do Igrzysk, prawda?
Uniosła brwi.
- Po co pytasz? Przecież znasz tę historię.
Brutus się zamyślił.
- Tak, myślę, że tak. – Zamilkł. – To za nią zgłosiłaś się na igrzyska.
Nie było sensu zaprzeczać.
- Tak.
- Dlaczego?
- Dlaczego? – Z udawanym spokojem wzruszyła ramionami, ale nieświadomie ściszyła głos; koszmar Igrzysk wciąż wyraźnie rysował się w jej pamięci. – Trenowałyśmy razem. Byłam lepsza.
- Nie mogłaś pozwolić jej zginąć?
Udała, że nie rozumie jego rozumowania.
- Niby dlaczego?
- Sam się zastanawiam, dlaczego. Chyba po prostu taka już jesteś, że potrafisz poświęcić wszystko dla ludzi, których kochasz. I może właśnie dlatego oni robią dla ciebie to samo.
- Nie rozumiem.
- Czego tu nie rozumieć? Chociażby Robert. Albo ja. Miałem dziewiętnaście lat, jak zostałem mentorem, pamiętasz? Ty i Mitch byliście moimi przyjaciółmi. Mimo wszystko musiałem zdecydować, któremu z was pomagać.
- I wybrałeś mnie.
Pokiwał głową.
- Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego?
Nie odpowiedziała, za to do tonu Brutusa wkradało się coraz więcej goryczy.
- Kiedy Mitch umierał, mogłem go uratować, wysyłając mu antybiotyk. Ale nie zrobiłem tego. Patrzyłem na śmierć najlepszego przyjaciela, dokładając pieniądze do puli na twoje shurikeny. I naprawdę nigdy nie zastanawiałaś się dlaczego?
Ból w jego głosie był tak autentyczny, że bała się odezwać.
- Kochałem cię, Theory, i nadal cię kocham, ale nade wszystko kochałem Anę. W momencie, kiedy zgłosiłaś się, zanim ona zdążyła to zrobić… Oboje wiemy, że nie wygrałaby tych Igrzysk, że na pewno straciłaby życie. I postanowiłem sobie zrobić wszystko, aby uratować twoje. Życie za życie, czy to nie tak działa?
- Ana zwariowała na punkcie Igrzysk, kiedy wygrałeś – wyszeptała cicho Theory, wpatrując się z uwagą w krwistoczerwony kolor swoich paznokci. – Miała nadzieję, że jak wygra, to nareszcie zwrócisz na nią uwagę.
- Ale nie wygrałaby.
- Nie. Myślisz… - zawahała się. – Myślisz, że ona mnie nienawidzi?
- Za to, że zniknęłaś? Nie, myślę, że nie. – Przygryzł wargę. – Myślę, że znienawidzi cię dopiero teraz.
- Teraz? – zdziwiła się Theory. – Dlaczego?
Westchnął, ale nie mógł dłużej czekać z przekazaniem jej tej informacji.
- Bo… - zawahał się. - Bo Nate to jej syn.
Theory z głośnym świstem wypuściła powietrze z płuc.
Ciążącą im coraz bardziej ciszę przerwał Brutus.
- To nie zmienia twojej decyzji, prawda? – spytał cicho. – Nadal chcesz uratować tę dziewczynę za wszelką cenę.
Nawet się nie zawahała.
- Tak. – Wpatrzyła się w bliżej nieokreślony punkt znajdujący się w dole. – Ale twoją zmienia, prawda?
- Tak – oświadczył, a potem dodał z wahaniem: - Powiesz mi, dlaczego ci na niej tak zależy?
Pokręciła głową.
- Przecież wiesz, że nie mogę.
Zamilkli.
- To chociaż co chcesz jej wysłać? Shurikeny?
Wzdrygnęła się.
- Nie ma mowy, nie. To byłoby jak zostawienie wizytówki.
- „To ja, Theory, przez dwadzieścia lat robiłam was w konia, że nie żyję?” – zaśmiał się.
Uśmiechnęła się lekko.
- Coś w tym stylu. – Spoważniała. – Powinnam już iść.
- Theory… Theory, zaczekaj! – zawołał za nią, kiedy szybkim krokiem ruszyła do drzwi. – Nie zobaczę cię już nigdy więcej?
Pokręciła głową, a skręcone w loki fioletowe włosy łagodnie opadły jej na twarz.
- Nie powinnam się tu pojawiać, więc nie.
- Dlaczego uzależniasz naszą przyjaźń od życia Taylor?
Spojrzała na niego smutno.
- Nasza przyjaźń od dawna nie istnieje, Brutusie. Oboje o tym wiemy.
- Bo nie chcę, żeby Nate zginął?
- Bo wyparłeś się mnie, jak zniknęłam. Powiedziałeś, że pomagałeś mi, bo z tobą sypiałam, a przecież to nieprawda. Nie tak postępują przyjaciele.
- Snow zabijał wszystkich, którzy cię kochali. Tego chciałaś? Żebym umarł?
Coś zabłysło w jej oczach.
- Nie musiałeś mnie oczerniać.
- Musiałem. Dla większego dobra.
- Dla większego dobra? – zaśmiała się ze złością. – Nate też musi umrzeć dla większego dobra.
- Zabawne – odpowiedział jej mężczyzna spokojnym tonem. – On użył dokładnie takich samych słów.
Zmarszczyła brwi.
- Nie rozumiem.
Westchnął.
- Powiedziałem ci, że nie podoba mi się ten pomysł i nie chcę ci pomagać.
Zdziwiła się; mężczyźni tacy jak Brutus rzadko robią cokolwiek sprzecznego ze swoimi przekonaniami.
- Ale?
- Ale zrobię to – dokończył.
- Dlaczego? – spytała podejrzliwie; w jego zachowaniu wyczuwała jakiś podstęp, którego nie mogła rozszyfrować.
Brutus wziął oddech.
- Bo Nate mnie o to poprosił.
***
Nate otworzył
oczy, kiedy światło dnia wpadło do jaskini, i natychmiast jęknął. Wspomnienia
ostatniej nocy wirowały mu w głowie i szumiały w uszach, a smak ust, zapach
skóry i dotyk nagiego ciała były wciąż zbyt wyraźne. Odruchowo próbował się
podnieść, ale nie mógł – głowa wciąż śpiącej Taylor przytrzymywała go przy
ziemi. Wysunął się spod niej delikatnie, układając dziewczynę na skale, a potem
wstał i szybko przestąpił nad jej nagim ciałem. Ubierając spodnie wyjrzał
kontrolnie z groty, w której się chowali, ale teren był czysty – co, szczerze
mówiąc, nieco go zaskoczyło. Gdyby nie poddał się emocjom i nie przespał z
Taylor, niewątpliwie uparłby się, aby tej nocy trzymać wartę – był więcej niż
pewien, że Natalie wróci ze wsparciem i zdziwiło go, iż jeszcze tego nie
zrobiła.
Jeszcze to adekwatne słowo.
Przeciągnął się szybko i przetarł zaspane jeszcze oczy, a potem kucnął nad śpiącą Taylor. Zamarł z ręką nad jej ramieniem; wcale nie miał ochoty jej budzić, i nie miało to bynajmniej związku z czułością, na którą zdobył się ostatniej nocy – po prostu bał się pierwszej rozmowy po tak intensywnie spędzonym czasie.
Miał nadzieję, że przejdą nad tym do porządku dziennego – to znaczy, że Taylor nie będzie płakać, żałować, wspominać ani próbować tego raz jeszcze. Z drugiej strony gdy kładli się spać była tak różna od tej Taylor, którą znał, że prawdopodobnie w ogóle nie pamięta, iż to się naprawdę wydarzyło. Tak. Tak prawdopodobnie będzie.
Z tym mocnym przekonaniem zebrał się w sobie, powstrzymał naturalny instynkt każący mu uciekać, i delikatnie potrząsnął jej ramieniem.
- Taylor – mruknął, nie przestając potrząsać. – Taylor, wstawaj, musimy się wynosić.
Pokręciła sennie głową, a potem powoli otworzyła oczy. Poczuła gęsią skórkę na odsłoniętych ramionach, więc objęła się rękoma.
Nate się odwrócił.
- Ubieraj się – rzucił zza pleców, wkładając ogromne zainteresowanie w oglądanie sklepienia jaskini. – Nie będę patrzeć.
Uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie udawaj niewiniątka – powiedziała ironicznie, wciągając przesiąkniętą wilgocią koszulkę. – Przecież widziałeś mnie wczoraj.
Nate mruknął coś pod nosem.
- Peszy cię to?
- Nie.
Taylor była coraz bardziej rozbawiona.
- Peszy cię! – krzyknęła tryumfalnie, wygładzając założone już ubranie. - No kto by pomyślał, że…
- Zamknij się – warknął, gwałtownie odwracając się w jej stronę. – A teraz – dodał spokojniej, choć wciąż był zirytowany – pozbieraj szybko wszystkie rzeczy, i…
Poczuł lekkie wyrzuty sumienia, kiedy zobaczył jej minę. Może trochę przesadził, w końcu ten kretyn Alec dopiero co złamał jej serce, nie powinien był tak na nią warczeć…
Prychnął w myślach, momentalnie ganiąc się za takie podejście do Taylor. Nie pozwól, żeby seks zmienił cokolwiek w waszych relacjach – poradził sam sobie i od razu poczuł się lepiej.
To jest arena, nie będzie się wkurzał przez jakąś idiotkę…
Mimo wszystko jego ton złagodniał.
- Chodź, Taylor – ponaglił ją delikatnie, wyciągając w jej stronę rękę. – Tu naprawdę nie jest bezpiecznie.
Cała radość, którą kilka sekund wcześniej miała w sobie, momentalnie wyparowała.
- A gdzie jest?
Wzruszył ramionami. Są pytania, na które nie ma dobrej odpowiedzi.
- Nie wiem. W każdym razie na pewno nie tutaj, Natalie i Alec wiedzą, gdzie nas…
Zamilkł, kiedy wróciły do niego wspomnienia ostatniego wieczora. To był ostatni moment, w którym życzyłby sobie roztrzęsienia Taylor…
Westchnął, a potem spojrzał jej w oczy.
- Wiem, że się boisz – szepnął. – Ja też.
A te ostatnie słowa rozsypały jej światopogląd w drobny mak.
Jeszcze to adekwatne słowo.
Przeciągnął się szybko i przetarł zaspane jeszcze oczy, a potem kucnął nad śpiącą Taylor. Zamarł z ręką nad jej ramieniem; wcale nie miał ochoty jej budzić, i nie miało to bynajmniej związku z czułością, na którą zdobył się ostatniej nocy – po prostu bał się pierwszej rozmowy po tak intensywnie spędzonym czasie.
Miał nadzieję, że przejdą nad tym do porządku dziennego – to znaczy, że Taylor nie będzie płakać, żałować, wspominać ani próbować tego raz jeszcze. Z drugiej strony gdy kładli się spać była tak różna od tej Taylor, którą znał, że prawdopodobnie w ogóle nie pamięta, iż to się naprawdę wydarzyło. Tak. Tak prawdopodobnie będzie.
Z tym mocnym przekonaniem zebrał się w sobie, powstrzymał naturalny instynkt każący mu uciekać, i delikatnie potrząsnął jej ramieniem.
- Taylor – mruknął, nie przestając potrząsać. – Taylor, wstawaj, musimy się wynosić.
Pokręciła sennie głową, a potem powoli otworzyła oczy. Poczuła gęsią skórkę na odsłoniętych ramionach, więc objęła się rękoma.
Nate się odwrócił.
- Ubieraj się – rzucił zza pleców, wkładając ogromne zainteresowanie w oglądanie sklepienia jaskini. – Nie będę patrzeć.
Uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie udawaj niewiniątka – powiedziała ironicznie, wciągając przesiąkniętą wilgocią koszulkę. – Przecież widziałeś mnie wczoraj.
Nate mruknął coś pod nosem.
- Peszy cię to?
- Nie.
Taylor była coraz bardziej rozbawiona.
- Peszy cię! – krzyknęła tryumfalnie, wygładzając założone już ubranie. - No kto by pomyślał, że…
- Zamknij się – warknął, gwałtownie odwracając się w jej stronę. – A teraz – dodał spokojniej, choć wciąż był zirytowany – pozbieraj szybko wszystkie rzeczy, i…
Poczuł lekkie wyrzuty sumienia, kiedy zobaczył jej minę. Może trochę przesadził, w końcu ten kretyn Alec dopiero co złamał jej serce, nie powinien był tak na nią warczeć…
Prychnął w myślach, momentalnie ganiąc się za takie podejście do Taylor. Nie pozwól, żeby seks zmienił cokolwiek w waszych relacjach – poradził sam sobie i od razu poczuł się lepiej.
To jest arena, nie będzie się wkurzał przez jakąś idiotkę…
Mimo wszystko jego ton złagodniał.
- Chodź, Taylor – ponaglił ją delikatnie, wyciągając w jej stronę rękę. – Tu naprawdę nie jest bezpiecznie.
Cała radość, którą kilka sekund wcześniej miała w sobie, momentalnie wyparowała.
- A gdzie jest?
Wzruszył ramionami. Są pytania, na które nie ma dobrej odpowiedzi.
- Nie wiem. W każdym razie na pewno nie tutaj, Natalie i Alec wiedzą, gdzie nas…
Zamilkł, kiedy wróciły do niego wspomnienia ostatniego wieczora. To był ostatni moment, w którym życzyłby sobie roztrzęsienia Taylor…
Westchnął, a potem spojrzał jej w oczy.
- Wiem, że się boisz – szepnął. – Ja też.
A te ostatnie słowa rozsypały jej światopogląd w drobny mak.
Westchnęła,
kiedy Nate nareszcie uznał, iż jedna z niezliczonej ilości jaskiń, które dziś
zwiedzili była odpowiednia.
- Tutaj będzie w porządku – powiedział, zabierając się za rozpalenie prowizorycznego ogniska. Nad areną zawisła ciemna, gęsta mgła, więc dym pozostawał niewidoczny, a płomienie były jedynym sposobem wysuszenia ubrań i ogrzania zmarzniętych dłoni.
- Nareszcie – jęknęła Taylor, siadając na kamieniu przy wyjściu z groty. Wyciągnęła ręce do ciepłych płomieni. – Nie czuję własnych nóg…
Nate uśmiechnął się krzywo.
- Przynajmniej żyjesz.
- Piękne pocieszenie – zakpiła Taylor, obierając z piór upolowanego wcześniej ptaka i nadziewając go na prowizoryczny ruszt. – Nie mogłeś mi bardziej poprawić humoru…
- Zawsze mogłem jeszcze raz zaciągnąć cię do łóżka – rzucił, uśmiechając się kpiąco. – Uznałem jednak, że takie pocieszenie będzie bardziej adekwatne w obecnej…
Żartobliwie uderzyła go w ramię.
- Nie jestem taka łatwa.
Nate uśmiechnął się krzywo.
- Nie, oczywiście, że nie - zironizował, nadziewając na patyk kolejnego ptaka. – Po prostu jestem chamem, który okropnie cię wykorzystał.
Uśmiechnęła się na widok jego kpiącej miny. Jeszcze kilka dni temu nie sądziła, że jej relacje z Zawodowcem będą tak… przyjacielskie.
Spoważniała.
- Chyba powinnam ci podziękować.
Uniósł brew.
- Za ostatnią noc, za towarzystwo czy…
- Za to, że uratowałeś mi życie – przerwała mu.
Odwrócił wzrok od ognia, dopiero teraz zauważając jej zmianę nastroju.
- Nie ma za co. To był mój obowiązek.
Przez chwilę siedzieli w ciszy.
- Obowiązek? – spytała cicho, starając się spojrzeć mu w oczy. Nie udało jej się; Nate uparcie wpatrywał się w ogień, jakby to tak próbował ukryć wszystkie swoje tajemnice. – Nie rozumiem.
Westchnął.
- Nie musisz.
Chwyciła go za rękę.
- Muszę. Chcę. Spójrz na mnie – powiedziała zirytowana, kiedy nie odrywał wzroku od płomieni, ale Nate zamknął się w sobie. Nie mógł jej powiedzieć, dlaczego ją chroni. Jeszcze nie teraz.
- Idź spać, Taylor – wyszeptał tylko, nawet nie odwracając się w jej stronę. – Idź, jutro będzie naprawdę długi dzień.
- Nie, ty idź – zaprotestowała, zakładając ręce na piersi. – Ty trzymałeś wartę ostatnio, a ja nawet nie jestem zmęczona…
Westchnął cicho; znał ją już na tyle, że wiedział, kiedy uparła się na dobre.
- W takim razie dobranoc. Obudź mnie za dwie godziny.
Odwrócił się w stronę jaskini.
- Nate? – zapytała, wstając z kamienia. – Dasz mi jakąś broń?
Pokręcił głową.
- Nie mamy broni, Taylor. Natalie zabrała ci ostatni nóż.
Mruknęła coś pod nosem, kiedy położył się spać. Nie mają broni, jak będą w stanie się obronić przed czyimkolwiek atakiem? Wpatrywała się w dogasające ognisko, kiedy usłyszała cichą melodię tuż nad swoim lewym uchem.
Spadochron.
Drżącymi rękami otworzyła małe, złote pudełeczko, które wylądowało jej na dłoni. Ze środka wypadła karteczka.
Używaj mądrze.
A potem prawie krzyknęła, kiedy sięgnęła do środka i jej dłoń zacisnęła się na znanym, okrągłym kształcie.
Shuriken, pomyślała, czując delikatny nacisk kolców na skórę dłoni. Jesteśmy uratowani.
Siedząc na arenie przed zimną jaskinią nie mogła usłyszeć krzyku Theory.
- Tutaj będzie w porządku – powiedział, zabierając się za rozpalenie prowizorycznego ogniska. Nad areną zawisła ciemna, gęsta mgła, więc dym pozostawał niewidoczny, a płomienie były jedynym sposobem wysuszenia ubrań i ogrzania zmarzniętych dłoni.
- Nareszcie – jęknęła Taylor, siadając na kamieniu przy wyjściu z groty. Wyciągnęła ręce do ciepłych płomieni. – Nie czuję własnych nóg…
Nate uśmiechnął się krzywo.
- Przynajmniej żyjesz.
- Piękne pocieszenie – zakpiła Taylor, obierając z piór upolowanego wcześniej ptaka i nadziewając go na prowizoryczny ruszt. – Nie mogłeś mi bardziej poprawić humoru…
- Zawsze mogłem jeszcze raz zaciągnąć cię do łóżka – rzucił, uśmiechając się kpiąco. – Uznałem jednak, że takie pocieszenie będzie bardziej adekwatne w obecnej…
Żartobliwie uderzyła go w ramię.
- Nie jestem taka łatwa.
Nate uśmiechnął się krzywo.
- Nie, oczywiście, że nie - zironizował, nadziewając na patyk kolejnego ptaka. – Po prostu jestem chamem, który okropnie cię wykorzystał.
Uśmiechnęła się na widok jego kpiącej miny. Jeszcze kilka dni temu nie sądziła, że jej relacje z Zawodowcem będą tak… przyjacielskie.
Spoważniała.
- Chyba powinnam ci podziękować.
Uniósł brew.
- Za ostatnią noc, za towarzystwo czy…
- Za to, że uratowałeś mi życie – przerwała mu.
Odwrócił wzrok od ognia, dopiero teraz zauważając jej zmianę nastroju.
- Nie ma za co. To był mój obowiązek.
Przez chwilę siedzieli w ciszy.
- Obowiązek? – spytała cicho, starając się spojrzeć mu w oczy. Nie udało jej się; Nate uparcie wpatrywał się w ogień, jakby to tak próbował ukryć wszystkie swoje tajemnice. – Nie rozumiem.
Westchnął.
- Nie musisz.
Chwyciła go za rękę.
- Muszę. Chcę. Spójrz na mnie – powiedziała zirytowana, kiedy nie odrywał wzroku od płomieni, ale Nate zamknął się w sobie. Nie mógł jej powiedzieć, dlaczego ją chroni. Jeszcze nie teraz.
- Idź spać, Taylor – wyszeptał tylko, nawet nie odwracając się w jej stronę. – Idź, jutro będzie naprawdę długi dzień.
- Nie, ty idź – zaprotestowała, zakładając ręce na piersi. – Ty trzymałeś wartę ostatnio, a ja nawet nie jestem zmęczona…
Westchnął cicho; znał ją już na tyle, że wiedział, kiedy uparła się na dobre.
- W takim razie dobranoc. Obudź mnie za dwie godziny.
Odwrócił się w stronę jaskini.
- Nate? – zapytała, wstając z kamienia. – Dasz mi jakąś broń?
Pokręcił głową.
- Nie mamy broni, Taylor. Natalie zabrała ci ostatni nóż.
Mruknęła coś pod nosem, kiedy położył się spać. Nie mają broni, jak będą w stanie się obronić przed czyimkolwiek atakiem? Wpatrywała się w dogasające ognisko, kiedy usłyszała cichą melodię tuż nad swoim lewym uchem.
Spadochron.
Drżącymi rękami otworzyła małe, złote pudełeczko, które wylądowało jej na dłoni. Ze środka wypadła karteczka.
Używaj mądrze.
A potem prawie krzyknęła, kiedy sięgnęła do środka i jej dłoń zacisnęła się na znanym, okrągłym kształcie.
Shuriken, pomyślała, czując delikatny nacisk kolców na skórę dłoni. Jesteśmy uratowani.
Siedząc na arenie przed zimną jaskinią nie mogła usłyszeć krzyku Theory.
___
Jestem średnio
zadowolona, ale to nic. Akcja rozkręca się coraz bardziej, a ośmielę się
zaspojlerować że po następnym rozdziale zostanie o dwóch trybutów mniej… I
mniej o jednego z głównych bohaterów.
Poczekajcie, zanim mnie znienawidzicie! :D
Poczekajcie, zanim mnie znienawidzicie! :D
A z ogłoszeń
powitalnych: Meg wróciła! Naprawdę bardzo miło Cię tu widzieć, kochana <3
Zasadniczo bardzo miło jest tu widzieć Was wszystkich, którzy cały czas
jesteście ze mną… i z Taylor. Wiem, że się powtarzam, ale naprawdę nie potrafię
wyrazić, ile to dla mnie znaczy. Szczególnie, jeśli regularnie pokazujecie, że
jesteście, komentując i kopiąc mnie w tyłek do dalszej pracy (tak, xootix, o
Tobie mówię! :*).
Pozdrawiam
serdecznie :*
Kolejny genialny rozdział! <3 <3
OdpowiedzUsuńLubię Nate'a. Jest taki słoodki i sympatyczny! Ale jednocześnie nie mogę zapomnieć o Alec'u. Matko, tak jak ja byłabym w nich zakochana!
Robert jest zbyt dobry, żeby mieć taką matkę! Jestem zaskoczona jędzowatym zachowaniem tej kobiety! :(
KOGO NAM ZABIERZESZ?! NATE'A?! TAK SZYBKO! NIE! NA PEWNO NIE!
Stawiam na Natalie. Albo NIESTETY Aleca. :(
Nie, błagam, tylko nie Alec. :(
Ani nie Nate.
Kobieto, co ty ze mną robisz?!
XOXO
dziękuję bardzo <3
Usuńja również go lubię, a Alec naprawdę jeszcze sporo namiesza... zdecydowanie nie da zbyt szybko o sobie zapomnieć. co to, to nie.
Robert bardzo wyraźnie stara się odciąć od tego typowego kapitolińskiego zepsucia - wraz z Pixie są pewnego rodzaju ewenementem :) a jego matka... cóż. rodziny się nie wybiera, czyż nie?
mam nadzieję, że uda mi się Ciebie zaskoczyć... i wierzę, że mi się to uda!
dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie :*
Druga -,-
OdpowiedzUsuńEch
Moja droga, bardzo nie lubię Cię kopać w tyłek, więc może następnym razem nie każ mi tyle czekać, dobrze? Ładnie proszę:*
UsuńRozdział w sumie mi się podobał, ale po tak fantastycznym ostatnim poście, i po tak długiej nieobecności na blogu, spodziewałam się trochę więcej.
Nie ogarniam o co chodzi z Nate'm i Brutusem, ale chyba o to chodzi. Suzzy.. nie wiem, co o niej myśleć. Też bym się wkurzyła, jakby mój syn po siedemnastu latach ciszy, nagle wpadł do mojego gabinetu i powiedział, że potrzebuje kasy. Ale z drugiej strony, jak ona śmie nazywać Pixie zdzirą? -,-
Biedna Taylor jakoś sobie radzi i och! dostała shurikeny. Miło :)
przepraszam że więcej nie napiszę, ale niestety nie mam weny :'(
xoxo
xottix
moim problemem jest to, że ja naprawdę za każdym razem się staram zdążyć na czas! :c
Usuńkurczę, rozumiem Cię, ale każdy post nie może być tak... intensywny jak ten ostatni, bo nie połapalibyście się w akcji xd Nate i Brutus... hmmm. łączy ich specyficzna relacja, naprawdę bardzo specyficzna.
jeśli chodzi o Suzzy... cóż. reprezentuje typowy kapitoliński pustostan, choć wbrew pozorom naprawdę kocha Roberta. jak każda matka, czyż nie? :')
dziękuję bardzo i pozdrawiam <3
Przeczytałam teraz dopiero :) i... zabij Natalie! :3
OdpowiedzUsuńNatalie? nie c:
UsuńBardzo mi miło i jeszcze raz przepraszam, że tak długo nie komentowałam. Wina wakacji, rozpoczęcia roku i problemów z komputerem, ale wierz, byłam z rozdziałami w miarę na bieżąco. ^^
OdpowiedzUsuńOoo, ktoś umrze...nie wiem czy się cieszyć czy płakać. Naprawdę. Poczekamy, przeczytamy, zobaczymy.Byleby ta scena była pięknie napisana, co jest dla mnie oczywiste, że będzie :3
Co do rozdziału - fakt, mniej się dzieje, ale to dobrze. Trzeba umieć rozdzielać ilość akcji między rozdziałami (wieem, zdanie na tak bardzo wysokim poziomie) a tobie wychodzi to idealnie. Suzzy może i nie zachowała się najlepiej jako matka, ale kurde, po tylu latach bez syna ten przychodzi wyłącznie po pieniądze...też bym się wkurzyła. A Pixie coraz mniej święta...jaka dziewczyna Snowa? Coś mnie...ominęło? Powinnam powtórzyć rozdziały po raz kolejny? ;)
I ja już szczerze nie ogarniam co się tu dzieje. Kim jest Taylor, kim Nate, kim Theory....plączę się i plączę. No cóż, jeszcze AŻ/TYLKO 9 rozdziałów na wyjaśnienie. Naprawdę, chyba przeczytam sobie wszystko od początku :3
I kto jej przysłał shurikena!? Bo chyba nie Brutus...Taylor i Nate...coraz bardziej lubię ich relację :3 Trzeba wykombinować jakąś nazwę parringu xD
No więc rozdział mi się podobał, taki trochę spokojniejszy, ale zdradzający i wyjaśniający kilka rzeczy. Choć pojawiły się kolejne zagadki, hihihi. Jakież dziwne te Igrzyska, bardzo dziwne....
Życzę DUUUŻOOO weeeny, naprawdę!!! <3 :*
MŁODA, PISZ, PISZ, PISZ, PISZ, PISZ!
OdpowiedzUsuńXdemonicole... Proszę błagam i wgl... Wchodzę na tą stronę codzienne... Napisz kochana. Twój styl i pomysł na opowiadanie nie może się skończyć! Napisz następne posty. Już nie dużo zostało. Proszę to bardzo wiele dla mnie znaczy. Jak nie będziesz chciała pisać... To przynajmniej napisz jakiś epilog jak się kończą wszystkie wątki tu albo na priv... Proszę i błagam. Kc ;)
OdpowiedzUsuńHALO?
OdpowiedzUsuńXDEMONICOLE?
WSZYSTKO DOBRZE?
ŻYJESZ JESZCZE?
BO NIEKTÓRZY NADAL CZEKAJĄĄĄĄ!!
~xottix (zbyt leniwa, żeby się zalogować)
dziękuję, jesteś cudowna <3 do niedzieli wszystko zrobię, słowo honoru!
Usuń