Eva biegła
przez błotnisty las, grzęznąc co chwilę w lepkim podłożu. Nie zwalniając tempa
obejrzała się za siebie, mając nadzieję na zwiększenie dystansu do Marca, ale
to na nic. Chłopak miał świetną kondycję; poza tym był jeszcze szybki, wysoki,
i jakieś dwa razy od Evy silniejszy. Syknęła, kiedy jakaś gałąź smagnęła ją po
twarzy, a stopy zaczęły zapadać się w błocie coraz głębiej. Niedobrze. Chociaż
adrenalina cały czas krążyła w jej żyłach, a mięśnie pracowały na najwyższych
obrotach wiedziała, że długo już nie wytrzyma – stopniowo opuszczały ją siły, a
zrobienie każdego kolejnego kroku zaczynało być coraz większym wyzwaniem.
Podjęła błyskawiczną decyzję, zsuwając w biegu plecak z obolałych ramion i
ciskając go w błoto – mimo, że jedyna broń, którą posiadała znajdowała się
teraz w jej prawej ręce, poczuła się jeszcze bardziej bezbronna.
Pociągnęła nosem, ale katar nie ustąpił i powoli przestawała móc normalnie oddychać. Po raz kolejny tego wieczora kichnęła, a tym razem dodatkowo jej drobnym ciałem wstrząsnęły dreszcze. Była młoda, ale nie głupia – wiedziała, że grypa na dobre zaatakowała jej organizm, i że bez lekarstw (a na te nie miała szans) nie będzie w stanie dalej walczyć.
Z drugiej strony, i tak już nie była.
Obraz rozmywał się jej przed oczami, a policzki i czoło płonęły gorącem. Przyłożyła rękę do twarzy, ale podświadomie wiedziała, że ma gorączkę i wcale się nie myliła.
Świadomość, że prawdopodobnie nie wyzdrowieje, pozbawiła ją resztek nadziei. Eva nie miała siły na kolejny krok, ani nawet na otarcie twarzy z kropli lejącego ciągle deszczu. Odwróciła się w stronę Marca przygotowana na śmierć, ale chłopak zniknął. Czyżby zgubiła go po drodze?
Nie zastanawiała się nad tym; nie mogła nawet myśleć jasno, a świat przed oczami rozdwajał się i rozmywał po każdym mrugnięciu. Eva jęknęła, po czym zmusiła mięśnie do ostatniego, nadludzkiego wysiłku, i usiadła pod najbliższym drzewem.
Zacisnęła powieki, kiedy jej ciałem wstrząsnęły kolejne dreszcze, a potem po raz pierwszy od dnia dożynek pozwoliła sobie na łzy.
Zdała sobie sprawę, że nie wróci do domu.
Jej mama miała rację, choć nigdy nie powiedziała tego na głos – dwunastolatki, nawet tak szybkie jak Eva, nie wygrywają Igrzysk Śmierci. Ona nie była wyjątkiem.
Zadrżała, i jeszcze raz kichnęła.
Usłyszała jakieś zbliżające się głosy, więc odruchowo spięła mięśnie i syknęła, kiedy poczuła w nich ból. Nie wstanie – to wiedziała na pewno – czyli po prostu da się zamordować nawet nie stawiając oporu.
Nie tak to wszystko miało wyglądać.
Wzięła chrapliwy oddech i ostatkiem sił podniosła mały, wysadzany kamieniami sztylet. Od początku budził w niej odrazę – zastanawiała się, czy to ten sam, którym Nadine pocięła w zeszłym roku jakiemuś chłopakowi twarz zapewniając sobie tym samym zwycięstwo. Z jednej strony wiedziała, że Kapitol co roku dostaje dostawy nowej, nieużywanej broni, ale te kamienie były charakterystyczne…
Poczuła przemożną chęć, aby wyrzucić go za siebie.
Dreszcze po raz kolejny wstrząsnęły jej drobnym ciałem, a Eva skuliła się w sobie. Przez myśl przeszło jej wspomnienie krzyczącego i błagającego o litość trybuta, kiedy Nadine pastwiła się nad swoją bezbronną już ofiarą.
Eva wzdrygnęła się, ale tym razem nie miało to nic wspólnego z chorobą – a co jeśli… Jeśli ona skończy tak samo?
Jej mamie pękłoby serce.
Głosy były coraz bliżej.
- No przecież mówię ci, że gdzieś tutaj była, Natalie – powiedział zirytowanym tonem chłopak, ze złością rozcinając zwisające z drzew liany. – Goniłem ją do tego miejsca, nie mogła pobiec za daleko…
Serce zabiło Evie mocniej, kiedy zdała sobie sprawę, że Zawodowcy zaraz ją znajdą. W pierwszej chwili chciała się zerwać na nogi, uciekać… Ale nie miała siły. Na jej czoło wstąpiły krople potu, kiedy gorączka wzrosła – ulewa wcale nie pomagała w procesie zdrowienia. Widok przed oczami rozdwajał się jej i rozmazywał, a patrząc na swoją dłoń widziała w niej dwa noże. Głosy trybutów były coraz bliżej, i choć rozumiała poszczególne słowa, nie mogła wychwycić ich treści.
Nie przeżyje najbliższych minut, ale nie da się zabić.
- Przepraszam, mamo – wyszeptała, a potem zacisnęła powieki i ostatkiem sił wbiła sobie sztylet w pierś aż po samą rękojeść.
Huk był słyszalny na całej arenie, kiedy niewidzialny pocisk wystrzelił z armaty wprost w rozgwieżdżone niebo.
Pociągnęła nosem, ale katar nie ustąpił i powoli przestawała móc normalnie oddychać. Po raz kolejny tego wieczora kichnęła, a tym razem dodatkowo jej drobnym ciałem wstrząsnęły dreszcze. Była młoda, ale nie głupia – wiedziała, że grypa na dobre zaatakowała jej organizm, i że bez lekarstw (a na te nie miała szans) nie będzie w stanie dalej walczyć.
Z drugiej strony, i tak już nie była.
Obraz rozmywał się jej przed oczami, a policzki i czoło płonęły gorącem. Przyłożyła rękę do twarzy, ale podświadomie wiedziała, że ma gorączkę i wcale się nie myliła.
Świadomość, że prawdopodobnie nie wyzdrowieje, pozbawiła ją resztek nadziei. Eva nie miała siły na kolejny krok, ani nawet na otarcie twarzy z kropli lejącego ciągle deszczu. Odwróciła się w stronę Marca przygotowana na śmierć, ale chłopak zniknął. Czyżby zgubiła go po drodze?
Nie zastanawiała się nad tym; nie mogła nawet myśleć jasno, a świat przed oczami rozdwajał się i rozmywał po każdym mrugnięciu. Eva jęknęła, po czym zmusiła mięśnie do ostatniego, nadludzkiego wysiłku, i usiadła pod najbliższym drzewem.
Zacisnęła powieki, kiedy jej ciałem wstrząsnęły kolejne dreszcze, a potem po raz pierwszy od dnia dożynek pozwoliła sobie na łzy.
Zdała sobie sprawę, że nie wróci do domu.
Jej mama miała rację, choć nigdy nie powiedziała tego na głos – dwunastolatki, nawet tak szybkie jak Eva, nie wygrywają Igrzysk Śmierci. Ona nie była wyjątkiem.
Zadrżała, i jeszcze raz kichnęła.
Usłyszała jakieś zbliżające się głosy, więc odruchowo spięła mięśnie i syknęła, kiedy poczuła w nich ból. Nie wstanie – to wiedziała na pewno – czyli po prostu da się zamordować nawet nie stawiając oporu.
Nie tak to wszystko miało wyglądać.
Wzięła chrapliwy oddech i ostatkiem sił podniosła mały, wysadzany kamieniami sztylet. Od początku budził w niej odrazę – zastanawiała się, czy to ten sam, którym Nadine pocięła w zeszłym roku jakiemuś chłopakowi twarz zapewniając sobie tym samym zwycięstwo. Z jednej strony wiedziała, że Kapitol co roku dostaje dostawy nowej, nieużywanej broni, ale te kamienie były charakterystyczne…
Poczuła przemożną chęć, aby wyrzucić go za siebie.
Dreszcze po raz kolejny wstrząsnęły jej drobnym ciałem, a Eva skuliła się w sobie. Przez myśl przeszło jej wspomnienie krzyczącego i błagającego o litość trybuta, kiedy Nadine pastwiła się nad swoją bezbronną już ofiarą.
Eva wzdrygnęła się, ale tym razem nie miało to nic wspólnego z chorobą – a co jeśli… Jeśli ona skończy tak samo?
Jej mamie pękłoby serce.
Głosy były coraz bliżej.
- No przecież mówię ci, że gdzieś tutaj była, Natalie – powiedział zirytowanym tonem chłopak, ze złością rozcinając zwisające z drzew liany. – Goniłem ją do tego miejsca, nie mogła pobiec za daleko…
Serce zabiło Evie mocniej, kiedy zdała sobie sprawę, że Zawodowcy zaraz ją znajdą. W pierwszej chwili chciała się zerwać na nogi, uciekać… Ale nie miała siły. Na jej czoło wstąpiły krople potu, kiedy gorączka wzrosła – ulewa wcale nie pomagała w procesie zdrowienia. Widok przed oczami rozdwajał się jej i rozmazywał, a patrząc na swoją dłoń widziała w niej dwa noże. Głosy trybutów były coraz bliżej, i choć rozumiała poszczególne słowa, nie mogła wychwycić ich treści.
Nie przeżyje najbliższych minut, ale nie da się zabić.
- Przepraszam, mamo – wyszeptała, a potem zacisnęła powieki i ostatkiem sił wbiła sobie sztylet w pierś aż po samą rękojeść.
Huk był słyszalny na całej arenie, kiedy niewidzialny pocisk wystrzelił z armaty wprost w rozgwieżdżone niebo.
***
- Obudź się –
usłyszał zdenerwowany szept i błyskawicznie uchylił powieki; na arenie czujność
była zdecydowanie wskazana. Co prawda była warta Taylor, ale kto ufałby
wariatkom… Chwilę zajęło mu zauważenie, że to nie do niego skierowana jest
prośba. – Obudź się, proszę…
Uniósł głowę i spojrzał na siedzącą w kącie trybutkę, nad którą kucał jakiś chłopak. W pierwszej chwili zamierzał się na niego natychmiast rzucić, ale dał spokój – gdyby tamten zamierzał ich pozabijać, już dawno by to zrobił. Zamiast tego Nate, pozostając za plecami przybysza, niezauważenie zsunął z nadgarstków i kostek więzy sznura, którym obwiązała go Taylor. Na jego, i przede wszystkim swoje szczęście była beznadziejna w robieniu węzłów.
Odruchowo spiął mięśnie, kiedy usłyszał jej cichy krzyk zaskoczenia – najwyraźniej chłopakowi nareszcie udało się ją obudzić.
- Proszę, niech mnie nikt nie szczypie – wyszeptała sennie, wpatrując się w cień majaczący przed jej oczyma. – Tak bardzo nie chcę się budzić…
Chłopak odpowiedział coś tak cicho, że Nate nie dosłyszał.
- To niemożliwe – odparła Taylor równie nieprzytomnym tonem, co wcześniej – nie jesteś Alekiem, Alec jest daleko stąd…
Cień znowu coś odpowiedział.
- Nie kłam – wysyczała, a zdębiały chłopak odruchowo się odsunął. Po policzkach dziewczyny potoczyły się łzy złości, przez które jej głos zabrzmiał rozpaczliwie. – Gdyby mu na mnie zależało, pojawiłby się tutaj już dawno i potrafił to udowodnić, dlatego…
Chłopak mruknął coś cicho, a potem przybliżył się do Taylor. Nate zmarszczył czoło, kiedy tamten przybliżył głowę do twarzy dziewczyny, jakby chcąc tylko musnąć jej wargi swoimi; kompletnie nic z tego nie rozumiał.
I wtedy kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie.
Usta Aleca były naprawdę bardzo blisko warg Taylor, Nate zamarł, a u wylotu jaskini pojawiła się Natalie.
- Dobra robota, Alec.
Taylor krzyknęła, kiedy chłopak od niej błyskawicznie odskoczył i stanął po prawej stronie Natalie. Chwiejnie podniosła się na nogi i z furią w oczach sięgnęła do paska po umocowany na nim nóż – ale jej nóż trzymał właśnie w dłoni Alec.
Natalie uśmiechnęła się drwiąco widząc zaskoczoną minę trybutki.
- Co tam, Taylor? – zapytała, z szerokim uśmiechem podrzucając swój szpikulec. – Dobrze się bawisz?
Ale dziewczyna patrzyła tylko na Aleca.
- Ja… Ty… Przecież… Ja nic nie rozumiem! – wydukała, a potem spojrzała zdziwiona na swoje dłonie, jakby spodziewając się, że ujrzy w nich skradzioną broń. – Przecież mówiłeś…
Głos chłopaka był spokojny.
- Kłamałem.
- Kłamałeś – stwierdziła zaskoczona Taylor, ku zdumieniu Nate’a nie wpadając w histerię. Po chwili koncentracji zwróciła się do Nathana i stwierdziła rzeczowym tonem: - On kłamał.
Natalie oglądała tę scenę z konsternacją.
- Oczywiście, że kłamał – powiedziała zjadliwie, wyzywająco mierząc Taylor wzrokiem. – Jedyna osoba na tej arenie, która próbuje cię uratować siedzi właśnie związana w kącie.
Natalie przerwała popisy szpikulcem, aby zaklaskać w dłonie w parodii aplauzu, a po chwili ciszy dołączył do niej Alec.
- Uważaj, Nat – powiedział chłopak, wskazując głową na Taylor. – To wariatka, jeszcze zaatakuje cię na odległość.
- Przecież nawet nie ma broni – prychnęła pogardliwie dziewczyna, nie przejmując się ostrzeżeniem sojusznika. – To wariatka, nie jest mi w stanie nic zrobić…
- Ale ja tak – przerwał jej spokojny głos, w którym Taylor rozpoznała Nathana. Natalie obróciła się w jego stronę, błyskawicznie tracąc pewność siebie. Chłopak nijak nie przypominał siebie sprzed kilkunastu sekund: teraz stał wyprostowany, dumny, z ostrzem srebrnego noża odbijającym światło księżyca w zaciśniętej dłoni. – I niewątpliwie skorzystam z tej możliwości, jeśli natychmiast nie odsuniesz się od Taylor i nie opuścisz jaskini.
Natalie wydawała się być mocno zbita z tropu.
- Nie rozumiem – powiedziała do nie to do siebie, ni do Aleca, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Myślałam, że ona zabrała ci wszystko, co…
- Oj, Nat, Nat – skarcił ją wesoło Nate, dość umiejętnie parodiując Aleca. – Czyżbyś nie pamiętała pierwszej zasady Zawodowca?
Dziewczyna wymamrotała coś niewyraźnie.
- Wydaje mi się, że nie dosłyszałem – stwierdził chłopak tym samym rozbawionym tonem, z zadowoleniem widząc gasnącą pewność siebie dziewczyny. – Mogłabyś powtórzyć?
- Zawsze noś przy sobie drugi nóż – wysyczała, mierząc go nienawistnym spojrzeniem.
- Ding, ding, ding! – zadrwił Nate, udając głos Caesara Flickermana z popularnego teleturnieju Znam Ten Design. - Nagrodę główną dostaje Natalie Trinson, gratulujemy!
Zrobił efektowną pauzę.
- A teraz – zmienił ton na groźny, a z jego głosu zniknęły wszelkie oznaki wesołości i żartu – jeśli natychmiast nie opuścisz…
Ale Natalie już nie było.
Westchnął i odwrócił się do stojącej za jego plecami Taylor, która wpatrywała się w niego z zaciśniętymi pięściami.
Atmosfera panująca w jaskini momentalnie się zmieniła, kiedy zauważył wyraz jej twarzy.
- No – podsumował Nate, chowając nóż z powrotem pod nogawkę spodni. – W takim razie możemy chyba…
Momentalnie zamilkł, kiedy zobaczył wyraz jej oczu – przeszklonych warstwą łez, które usilnie próbowała powstrzymać, ze wspomnieniami ostatnich kilku minut wciąż odbijającymi się w źrenicach. Patrzyła wprost na niego – po raz pierwszy z niezachwianym opanowaniem i dumą – ale zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę wcale go nie widzi. Wyprostowana, spięta i całkowicie spokojna na zewnątrz w środku rozpadała się powoli na milion kawałków.
Utkwiła wzrok w ciemnobrązowych tęczówkach oczu Nate’a, a on nie potrafił odwrócić wzroku; czuł, że ta jedna chwila pozwala im zrozumieć siebie dokładniej i lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Ten moment, kilka sekund zawieszonych w przestrzeni pomiędzy dwoma światami był mu potrzebny chociażby tylko dlatego, żeby przypomnieć sobie, co znaczy człowieczeństwo.
Taylor rozluźniła zaciśnięte wcześniej pięści, a potem bez zainteresowania obejrzała swoje dłonie. Po ich wewnętrznych stronach jawiły się w równych odstępach czerwone półksiężyce – ślady paznokci, które podobno miały powstrzymać cisnące się jej do oczu łzy.
Nie pomogło.
- Taylor…
Szept Nate’a nie przedarł się przez warstwy obezwładniającej ciemności, która otoczyła Taylor i otuliła zmysły. Usłyszała, że z jej ust wydobywa się cichy jęk, nad którym nie mogła zapanować, a potem cichy szloch. Nie wiedziała, co się z nią działo – płakała, choć obiecała sobie nigdy więcej tego nie robić, i cierpiała, choć fizycznie nie czuła bólu. Ciemność otulała ją coraz szczelniej i szczelniej, separując od zewnętrznego świata; nie widziała już Nate’a, nie czuła krwi spływającej po jej otwartych dłoniach i barwiącej ich na czerwono. Ugryzła się w wargę, żeby przywrócić sobie przytomność, ale rzeczywistość była zbyt bolesna, żeby do niej wracać. Poczuła dotyk jakichś dłoni obejmujących jej twarz, ciepło oddechu łaskoczącego usta i znajomy zapach, więc otworzyła oczy. W półmroku dostrzegła tylko zarys znajomej sylwetki, i kontur oczu w tamtej chwili ciemniejszych, niż kiedykolwiek wcześniej.
Czarne źrenice przypatrywały jej się z uwagą, a ciepłe palce muskały policzek jak lekki podmuch wiosennego wiatru.
- Taylor – usłyszała, a ten dźwięk, choć wypowiedziany przestraszonym tonem, zabrzmiał jak melodia. – Taylor, posłuchaj mnie, proszę…
Ale ona nie chciała. Wpatrzona w miękkie usta przemawiające do niej łagodnym tonem i czarne jak węgiel źrenice pragnęła go po prostu pocałować.
Alec wciąż do niej mówił.
Dwoma palcami uniósł jej podbródek delikatnie do góry.
- Kocham cię na zawsze.
Nie wiedziała, czy to, co przed chwilą się wydarzyło, było rzeczywistością; chociaż kształty i doznania były całkiem realne, wyznanie Aleca rysowało się raczej jako niedoścignione marzenie, sen, który nigdy nie miał prawa się spełnić.
Łzy potoczyły się po i tak mokrych już policzkach, a chłopak delikatnie roztarł je kciukiem. Zamknął oczy, a jego ciepłe wargi były coraz bliżej, i bliżej, i bliżej…
- Dobra robota, Alec.
Ból ostry jak ton Natalie przeszył Taylor po raz kolejny; znów poczuła, że miękną jej kolana, a serce bije tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Tym razem zacisnęła powieki, by znowu nie przeżywać wydarzeń, które rozerwały jej duszę pozostawiając wyraźną, niezmazywalną bliznę, ale to nie dało zbyt wiele. Wspomnienia rysowały się w jej pamięci zbyt ostro, zbyt wyraźnie, aby się od nich uwolnić…
Są więzienia gorsze od słów.
Wiedziała, że cała ta sytuacja trwała nie więcej niż parę chwil. Dziesięć sekund – dokładnie tyle wystarczyło, aby rozsypać ją na kawałki.
Zamknęła oczy i wytarła mokre od łez policzki wilgotną od krwi dłonią; świadomość, że dopiero co dotykał ich Alec parzyła opuszki palców.
Śmiech Natalie. Głos Aleca, raniący ją w ten możliwy tylko najbliższym sposób.
Szpikulec, który Natalie gładziła pieszczotliwie niby dzikie zwierzę celując w Taylor.
Ból rozerwał jej pierś.
Wytrzymam.
Uniósł głowę i spojrzał na siedzącą w kącie trybutkę, nad którą kucał jakiś chłopak. W pierwszej chwili zamierzał się na niego natychmiast rzucić, ale dał spokój – gdyby tamten zamierzał ich pozabijać, już dawno by to zrobił. Zamiast tego Nate, pozostając za plecami przybysza, niezauważenie zsunął z nadgarstków i kostek więzy sznura, którym obwiązała go Taylor. Na jego, i przede wszystkim swoje szczęście była beznadziejna w robieniu węzłów.
Odruchowo spiął mięśnie, kiedy usłyszał jej cichy krzyk zaskoczenia – najwyraźniej chłopakowi nareszcie udało się ją obudzić.
- Proszę, niech mnie nikt nie szczypie – wyszeptała sennie, wpatrując się w cień majaczący przed jej oczyma. – Tak bardzo nie chcę się budzić…
Chłopak odpowiedział coś tak cicho, że Nate nie dosłyszał.
- To niemożliwe – odparła Taylor równie nieprzytomnym tonem, co wcześniej – nie jesteś Alekiem, Alec jest daleko stąd…
Cień znowu coś odpowiedział.
- Nie kłam – wysyczała, a zdębiały chłopak odruchowo się odsunął. Po policzkach dziewczyny potoczyły się łzy złości, przez które jej głos zabrzmiał rozpaczliwie. – Gdyby mu na mnie zależało, pojawiłby się tutaj już dawno i potrafił to udowodnić, dlatego…
Chłopak mruknął coś cicho, a potem przybliżył się do Taylor. Nate zmarszczył czoło, kiedy tamten przybliżył głowę do twarzy dziewczyny, jakby chcąc tylko musnąć jej wargi swoimi; kompletnie nic z tego nie rozumiał.
I wtedy kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie.
Usta Aleca były naprawdę bardzo blisko warg Taylor, Nate zamarł, a u wylotu jaskini pojawiła się Natalie.
- Dobra robota, Alec.
Taylor krzyknęła, kiedy chłopak od niej błyskawicznie odskoczył i stanął po prawej stronie Natalie. Chwiejnie podniosła się na nogi i z furią w oczach sięgnęła do paska po umocowany na nim nóż – ale jej nóż trzymał właśnie w dłoni Alec.
Natalie uśmiechnęła się drwiąco widząc zaskoczoną minę trybutki.
- Co tam, Taylor? – zapytała, z szerokim uśmiechem podrzucając swój szpikulec. – Dobrze się bawisz?
Ale dziewczyna patrzyła tylko na Aleca.
- Ja… Ty… Przecież… Ja nic nie rozumiem! – wydukała, a potem spojrzała zdziwiona na swoje dłonie, jakby spodziewając się, że ujrzy w nich skradzioną broń. – Przecież mówiłeś…
Głos chłopaka był spokojny.
- Kłamałem.
- Kłamałeś – stwierdziła zaskoczona Taylor, ku zdumieniu Nate’a nie wpadając w histerię. Po chwili koncentracji zwróciła się do Nathana i stwierdziła rzeczowym tonem: - On kłamał.
Natalie oglądała tę scenę z konsternacją.
- Oczywiście, że kłamał – powiedziała zjadliwie, wyzywająco mierząc Taylor wzrokiem. – Jedyna osoba na tej arenie, która próbuje cię uratować siedzi właśnie związana w kącie.
Natalie przerwała popisy szpikulcem, aby zaklaskać w dłonie w parodii aplauzu, a po chwili ciszy dołączył do niej Alec.
- Uważaj, Nat – powiedział chłopak, wskazując głową na Taylor. – To wariatka, jeszcze zaatakuje cię na odległość.
- Przecież nawet nie ma broni – prychnęła pogardliwie dziewczyna, nie przejmując się ostrzeżeniem sojusznika. – To wariatka, nie jest mi w stanie nic zrobić…
- Ale ja tak – przerwał jej spokojny głos, w którym Taylor rozpoznała Nathana. Natalie obróciła się w jego stronę, błyskawicznie tracąc pewność siebie. Chłopak nijak nie przypominał siebie sprzed kilkunastu sekund: teraz stał wyprostowany, dumny, z ostrzem srebrnego noża odbijającym światło księżyca w zaciśniętej dłoni. – I niewątpliwie skorzystam z tej możliwości, jeśli natychmiast nie odsuniesz się od Taylor i nie opuścisz jaskini.
Natalie wydawała się być mocno zbita z tropu.
- Nie rozumiem – powiedziała do nie to do siebie, ni do Aleca, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Myślałam, że ona zabrała ci wszystko, co…
- Oj, Nat, Nat – skarcił ją wesoło Nate, dość umiejętnie parodiując Aleca. – Czyżbyś nie pamiętała pierwszej zasady Zawodowca?
Dziewczyna wymamrotała coś niewyraźnie.
- Wydaje mi się, że nie dosłyszałem – stwierdził chłopak tym samym rozbawionym tonem, z zadowoleniem widząc gasnącą pewność siebie dziewczyny. – Mogłabyś powtórzyć?
- Zawsze noś przy sobie drugi nóż – wysyczała, mierząc go nienawistnym spojrzeniem.
- Ding, ding, ding! – zadrwił Nate, udając głos Caesara Flickermana z popularnego teleturnieju Znam Ten Design. - Nagrodę główną dostaje Natalie Trinson, gratulujemy!
Zrobił efektowną pauzę.
- A teraz – zmienił ton na groźny, a z jego głosu zniknęły wszelkie oznaki wesołości i żartu – jeśli natychmiast nie opuścisz…
Ale Natalie już nie było.
Westchnął i odwrócił się do stojącej za jego plecami Taylor, która wpatrywała się w niego z zaciśniętymi pięściami.
Atmosfera panująca w jaskini momentalnie się zmieniła, kiedy zauważył wyraz jej twarzy.
- No – podsumował Nate, chowając nóż z powrotem pod nogawkę spodni. – W takim razie możemy chyba…
Momentalnie zamilkł, kiedy zobaczył wyraz jej oczu – przeszklonych warstwą łez, które usilnie próbowała powstrzymać, ze wspomnieniami ostatnich kilku minut wciąż odbijającymi się w źrenicach. Patrzyła wprost na niego – po raz pierwszy z niezachwianym opanowaniem i dumą – ale zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę wcale go nie widzi. Wyprostowana, spięta i całkowicie spokojna na zewnątrz w środku rozpadała się powoli na milion kawałków.
Utkwiła wzrok w ciemnobrązowych tęczówkach oczu Nate’a, a on nie potrafił odwrócić wzroku; czuł, że ta jedna chwila pozwala im zrozumieć siebie dokładniej i lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Ten moment, kilka sekund zawieszonych w przestrzeni pomiędzy dwoma światami był mu potrzebny chociażby tylko dlatego, żeby przypomnieć sobie, co znaczy człowieczeństwo.
Taylor rozluźniła zaciśnięte wcześniej pięści, a potem bez zainteresowania obejrzała swoje dłonie. Po ich wewnętrznych stronach jawiły się w równych odstępach czerwone półksiężyce – ślady paznokci, które podobno miały powstrzymać cisnące się jej do oczu łzy.
Nie pomogło.
- Taylor…
Szept Nate’a nie przedarł się przez warstwy obezwładniającej ciemności, która otoczyła Taylor i otuliła zmysły. Usłyszała, że z jej ust wydobywa się cichy jęk, nad którym nie mogła zapanować, a potem cichy szloch. Nie wiedziała, co się z nią działo – płakała, choć obiecała sobie nigdy więcej tego nie robić, i cierpiała, choć fizycznie nie czuła bólu. Ciemność otulała ją coraz szczelniej i szczelniej, separując od zewnętrznego świata; nie widziała już Nate’a, nie czuła krwi spływającej po jej otwartych dłoniach i barwiącej ich na czerwono. Ugryzła się w wargę, żeby przywrócić sobie przytomność, ale rzeczywistość była zbyt bolesna, żeby do niej wracać. Poczuła dotyk jakichś dłoni obejmujących jej twarz, ciepło oddechu łaskoczącego usta i znajomy zapach, więc otworzyła oczy. W półmroku dostrzegła tylko zarys znajomej sylwetki, i kontur oczu w tamtej chwili ciemniejszych, niż kiedykolwiek wcześniej.
Czarne źrenice przypatrywały jej się z uwagą, a ciepłe palce muskały policzek jak lekki podmuch wiosennego wiatru.
- Taylor – usłyszała, a ten dźwięk, choć wypowiedziany przestraszonym tonem, zabrzmiał jak melodia. – Taylor, posłuchaj mnie, proszę…
Ale ona nie chciała. Wpatrzona w miękkie usta przemawiające do niej łagodnym tonem i czarne jak węgiel źrenice pragnęła go po prostu pocałować.
Alec wciąż do niej mówił.
Dwoma palcami uniósł jej podbródek delikatnie do góry.
- Kocham cię na zawsze.
Nie wiedziała, czy to, co przed chwilą się wydarzyło, było rzeczywistością; chociaż kształty i doznania były całkiem realne, wyznanie Aleca rysowało się raczej jako niedoścignione marzenie, sen, który nigdy nie miał prawa się spełnić.
Łzy potoczyły się po i tak mokrych już policzkach, a chłopak delikatnie roztarł je kciukiem. Zamknął oczy, a jego ciepłe wargi były coraz bliżej, i bliżej, i bliżej…
- Dobra robota, Alec.
Ból ostry jak ton Natalie przeszył Taylor po raz kolejny; znów poczuła, że miękną jej kolana, a serce bije tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Tym razem zacisnęła powieki, by znowu nie przeżywać wydarzeń, które rozerwały jej duszę pozostawiając wyraźną, niezmazywalną bliznę, ale to nie dało zbyt wiele. Wspomnienia rysowały się w jej pamięci zbyt ostro, zbyt wyraźnie, aby się od nich uwolnić…
Są więzienia gorsze od słów.
Wiedziała, że cała ta sytuacja trwała nie więcej niż parę chwil. Dziesięć sekund – dokładnie tyle wystarczyło, aby rozsypać ją na kawałki.
Zamknęła oczy i wytarła mokre od łez policzki wilgotną od krwi dłonią; świadomość, że dopiero co dotykał ich Alec parzyła opuszki palców.
Śmiech Natalie. Głos Aleca, raniący ją w ten możliwy tylko najbliższym sposób.
Szpikulec, który Natalie gładziła pieszczotliwie niby dzikie zwierzę celując w Taylor.
Ból rozerwał jej pierś.
Wytrzymam.
Taylor
policzyła do dziesięciu próbując odizolować się od otaczającej jej
rzeczywistości – świat wydawał się być zbyt wyraźny, gwałtowny i ostry jak na
jej delikatne ciało. Pozwoliła ciemności otulać się coraz ciaśniej…
Dziesięć.
Oczy Aleca, w tamtej chwili ciemniejsze, niż kiedykolwiek wcześniej.
Dziewięć.
Palący dotyk jego dłoni na policzku.
Osiem.
Ciepły oddech na jej wargach.
Siedem.
Krzyk Aleca.
Sześć.
Krzyk Natalie.
Pięć.
Jej własny krzyk.
Ciemność była coraz bliżej…
Cztery.
Silne dłonie objęły ją w pasie.
- Taylor? – wyszeptał cicho Nate, wpatrując się w nią intensywnie. – Taylor, nic ci nie jest?
Zamrugała gwałtownie i wróciła do rzeczywistości; wspomnienie ostatnich minut rozerwało jej pierś, a ona sama straciła równowagę. Gdyby nie on, runęłaby na ziemię… Albo raczej już dawno nie żyła.
Spojrzała mu w oczy, tym razem bardziej świadomie.
Jakiś cień przemknął po jego twarzy, ale szybko się opanował. Mimo, że Taylor już się nie chwiała, nie wypuścił jej z uścisku.
- Coś się stało? – spytała szeptem, nie odwracając wzroku; skupiając się na Nacie tłumiła w sobie bolesne poczucie straty. – Dlaczego… Dlaczego mnie trzymasz?
Zmarszczył brwi.
- Krzyczałaś.
Zamrugała gwałtownie i odruchowo sięgnęła ręką do gardła. Zamarła, widząc czerwone plamy krwi na dłoniach.
A więc to wszystko działo się naprawdę?
- Ona… - Głos uwiązł jej w gardle. – Ona tu była?
- Tak. I Natalie, i…
Coś w jej oczach mówiło mu, aby nie wymawiał jego imienia.
Zamarli, wpatrując się w swoje oczy tak intensywnie, jakby chcieli wymazać koszmar ostatnich kilku minut.
- Dziękuję – wyszeptała, nie spuszczając z niego wzroku. – Dziękuję, że uratowałeś mi życie.
- Nie mogłem postąpić inaczej.
Zamilkli; ta chwila była jak bezpieczna przystań na arenie. Rozdarta między rzeczywistością a przeszłością, między Igrzyskami a koszmarem ostatnich kilku minut. Taylor bała się zamknąć oczy; wiedziała, że powróci do niej wtedy dotyk Aleca, szept jego oddechu i ból pękającego serca. Przygryzanie wargi nic nie dało; łzy popłynęły po jej policzkach, kiedy po raz kolejny boleśnie uświadomiła sobie, że to wszystko działo się naprawdę.
- Nie płacz – powiedział cicho Nate, ocierając delikatnie jej policzek. – Nikt nie jest wart twoich łez.
Ból eksplodował w piersi Taylor, kiedy chłopak dotknął jej twarzy. Zbyt dobrze kojarzyło jej się to z granatowymi tęczówkami oczu Aleca, z zapachem jego skóry i szorstkością dłoni. Każdy dotyk, gest czulszy niż nienawistne spojrzenie rozbudzał w niej ogromną tęsknotę i rozszarpywał ranę w sercu, ale Taylor nie mogła się powstrzymać; potrzebowała wsparcia, czegoś, co pomogłoby jej choć na chwilę zapomnieć o cierpieniu.
Mimowolnie wróciła pamięcią do ostatnich minut, nie mogąc się powstrzymać od wspominania chwil, które sprawiły jej ból.
Ciemność jaskini. Kucająca przed nią postać. Oczy Aleca, wpatrzone w jej źrenice jakby była najważniejszą osobą na świecie.
Wytrzymam.
Jego oddech na jej policzku. Natalie stająca u wylotu jaskini. Jej szyderczy uśmiech.
Dam radę…
„Dobra robota, Alec”.
Nie wytrzymała.
Ból eksplodował w niej jak wybuchająca bomba, niszcząca po drodze wszystko łącznie ze zdrowym rozsądkiem. Jakaś część mózgu myśląca jeszcze racjonalnie podpowiadała jej nieśmiało, że rano będzie tego żałować, ale Taylor nie chciała jej słuchać; w tamtej chwili, w chwili, w której rzeczywistość wydawała się być zbyt bolesna, aby do niej wracać, liczył się tyko moment zapomnienia.
Podniosła oczy na Nate’a i na jedną, krótką chwilę spotkała się z nim wzrokiem. Musiał wyczytać z jej spojrzenia coś, co go zaniepokoiło, bo próbował się odsunąć na ułamek sekundy przed tym, jak wbiła się w jego usta.
Usiłował zaprotestować, ale była uparta; całowała go, choć z każdym spotkaniem ich warg przypominał jej się wyraz twarzy kucającego nad nią Aleca i szepczącego kłamstwa, całowała go, choć każdy z dotyków ich ust pozostawiał w jej sercu trwałą bliznę, i wreszcie całowała go, jakby jeden moment zapomnienia pozwalał wymazać z pamięci wszelkie wydarzenia dzisiejszego dnia. W końcu się poddał, rozumiejąc instynktownie, że dla jednego z nich ta chwila będzie jedyną tak beztroską w życiu, a to jest zdecydowanie czymś, dla czego warto poświęcić zdrowy rozsądek.
Ten jeden, jedyny raz.
Skupiali się wyłącznie na teraźniejszości; na dotyku warg na rozpalonym ciele, zapachu i fakturze skóry oraz ciepłym, przyspieszonym oddechu otulającym kark we wszechogarniającej ciszy przerywanej tylko odgłosem kropli deszczu skapującej do tworzących się kałuż. Żadne z nich nie myślało o tym, jak zareagują Kapitolińczycy, gdy zobaczą, jak Nate ściąga jej bluzkę, a ona poddaje się jego pieszczotom bez chwili zastanowienia; nie przyszło im do głowy myślenie o minie Theory albo mamy Nate’a, o wyrazie twarzy prezydenta Snowa, kiedy zakrztusi się wieczorną herbatą. Mimo, że podświadomie każde z nich wiedziało, że ten jeden wieczór zmieni każdego z nich nieodwracalnie, zabijając te resztki niewinności, które udało im się zachować, żaden z racjonalnych argumentów nie miał znaczenia.
Całowali się, a potem kochali przy akompaniamencie szumu wiatru i kapaniu kropli deszczu, wkładając w to całe serce – tak, jakby namiętność pozwalała im odciąć się od wspomnień, problemów i koszmaru Igrzysk Śmierci.
Dziesięć.
Oczy Aleca, w tamtej chwili ciemniejsze, niż kiedykolwiek wcześniej.
Dziewięć.
Palący dotyk jego dłoni na policzku.
Osiem.
Ciepły oddech na jej wargach.
Siedem.
Krzyk Aleca.
Sześć.
Krzyk Natalie.
Pięć.
Jej własny krzyk.
Ciemność była coraz bliżej…
Cztery.
Silne dłonie objęły ją w pasie.
- Taylor? – wyszeptał cicho Nate, wpatrując się w nią intensywnie. – Taylor, nic ci nie jest?
Zamrugała gwałtownie i wróciła do rzeczywistości; wspomnienie ostatnich minut rozerwało jej pierś, a ona sama straciła równowagę. Gdyby nie on, runęłaby na ziemię… Albo raczej już dawno nie żyła.
Spojrzała mu w oczy, tym razem bardziej świadomie.
Jakiś cień przemknął po jego twarzy, ale szybko się opanował. Mimo, że Taylor już się nie chwiała, nie wypuścił jej z uścisku.
- Coś się stało? – spytała szeptem, nie odwracając wzroku; skupiając się na Nacie tłumiła w sobie bolesne poczucie straty. – Dlaczego… Dlaczego mnie trzymasz?
Zmarszczył brwi.
- Krzyczałaś.
Zamrugała gwałtownie i odruchowo sięgnęła ręką do gardła. Zamarła, widząc czerwone plamy krwi na dłoniach.
A więc to wszystko działo się naprawdę?
- Ona… - Głos uwiązł jej w gardle. – Ona tu była?
- Tak. I Natalie, i…
Coś w jej oczach mówiło mu, aby nie wymawiał jego imienia.
Zamarli, wpatrując się w swoje oczy tak intensywnie, jakby chcieli wymazać koszmar ostatnich kilku minut.
- Dziękuję – wyszeptała, nie spuszczając z niego wzroku. – Dziękuję, że uratowałeś mi życie.
- Nie mogłem postąpić inaczej.
Zamilkli; ta chwila była jak bezpieczna przystań na arenie. Rozdarta między rzeczywistością a przeszłością, między Igrzyskami a koszmarem ostatnich kilku minut. Taylor bała się zamknąć oczy; wiedziała, że powróci do niej wtedy dotyk Aleca, szept jego oddechu i ból pękającego serca. Przygryzanie wargi nic nie dało; łzy popłynęły po jej policzkach, kiedy po raz kolejny boleśnie uświadomiła sobie, że to wszystko działo się naprawdę.
- Nie płacz – powiedział cicho Nate, ocierając delikatnie jej policzek. – Nikt nie jest wart twoich łez.
Ból eksplodował w piersi Taylor, kiedy chłopak dotknął jej twarzy. Zbyt dobrze kojarzyło jej się to z granatowymi tęczówkami oczu Aleca, z zapachem jego skóry i szorstkością dłoni. Każdy dotyk, gest czulszy niż nienawistne spojrzenie rozbudzał w niej ogromną tęsknotę i rozszarpywał ranę w sercu, ale Taylor nie mogła się powstrzymać; potrzebowała wsparcia, czegoś, co pomogłoby jej choć na chwilę zapomnieć o cierpieniu.
Mimowolnie wróciła pamięcią do ostatnich minut, nie mogąc się powstrzymać od wspominania chwil, które sprawiły jej ból.
Ciemność jaskini. Kucająca przed nią postać. Oczy Aleca, wpatrzone w jej źrenice jakby była najważniejszą osobą na świecie.
Wytrzymam.
Jego oddech na jej policzku. Natalie stająca u wylotu jaskini. Jej szyderczy uśmiech.
Dam radę…
„Dobra robota, Alec”.
Nie wytrzymała.
Ból eksplodował w niej jak wybuchająca bomba, niszcząca po drodze wszystko łącznie ze zdrowym rozsądkiem. Jakaś część mózgu myśląca jeszcze racjonalnie podpowiadała jej nieśmiało, że rano będzie tego żałować, ale Taylor nie chciała jej słuchać; w tamtej chwili, w chwili, w której rzeczywistość wydawała się być zbyt bolesna, aby do niej wracać, liczył się tyko moment zapomnienia.
Podniosła oczy na Nate’a i na jedną, krótką chwilę spotkała się z nim wzrokiem. Musiał wyczytać z jej spojrzenia coś, co go zaniepokoiło, bo próbował się odsunąć na ułamek sekundy przed tym, jak wbiła się w jego usta.
Usiłował zaprotestować, ale była uparta; całowała go, choć z każdym spotkaniem ich warg przypominał jej się wyraz twarzy kucającego nad nią Aleca i szepczącego kłamstwa, całowała go, choć każdy z dotyków ich ust pozostawiał w jej sercu trwałą bliznę, i wreszcie całowała go, jakby jeden moment zapomnienia pozwalał wymazać z pamięci wszelkie wydarzenia dzisiejszego dnia. W końcu się poddał, rozumiejąc instynktownie, że dla jednego z nich ta chwila będzie jedyną tak beztroską w życiu, a to jest zdecydowanie czymś, dla czego warto poświęcić zdrowy rozsądek.
Ten jeden, jedyny raz.
Skupiali się wyłącznie na teraźniejszości; na dotyku warg na rozpalonym ciele, zapachu i fakturze skóry oraz ciepłym, przyspieszonym oddechu otulającym kark we wszechogarniającej ciszy przerywanej tylko odgłosem kropli deszczu skapującej do tworzących się kałuż. Żadne z nich nie myślało o tym, jak zareagują Kapitolińczycy, gdy zobaczą, jak Nate ściąga jej bluzkę, a ona poddaje się jego pieszczotom bez chwili zastanowienia; nie przyszło im do głowy myślenie o minie Theory albo mamy Nate’a, o wyrazie twarzy prezydenta Snowa, kiedy zakrztusi się wieczorną herbatą. Mimo, że podświadomie każde z nich wiedziało, że ten jeden wieczór zmieni każdego z nich nieodwracalnie, zabijając te resztki niewinności, które udało im się zachować, żaden z racjonalnych argumentów nie miał znaczenia.
Całowali się, a potem kochali przy akompaniamencie szumu wiatru i kapaniu kropli deszczu, wkładając w to całe serce – tak, jakby namiętność pozwalała im odciąć się od wspomnień, problemów i koszmaru Igrzysk Śmierci.
___
Jeju, rozdział po niecałych dwóch
tygodniach do chyba mój najlepszy wynik od ostatniego pół roku. Dużą zasługę
mają w tym moje niesamowite dziewczyny, które regularnie kopią mnie w tyłek
<3
Wyliczyłam sobie, że zostało nam
jeszcze do końca dziewięć rozdziałów i epilog – a ponieważ chciałabym skończyć
tego bloga do końca roku, wychodzi średnio jeden rozdział na dziesięć dni. Z
drugiej strony nic nie obiecuję – kogo jak kogo, ale akurat mnie można
koronować miss niesystematyczności.
Postanowiłam wziąć udział w akcji
komentuję = dokarmiam autorów, bo ostatnie zainteresowanie rozdziałem było
chyba porażką :o Z tego, co udało mi się ustalić, rozdział przeczytało około 18
osób, skomentowały dwie. Kochani, wiem, że nie każda treść publikowana tutaj
jest cudowna i zachęcająca, ale bez Was w ogóle jej nie będzie <3
Także nieśmiało sugeruję
zostawianie opinii, nawet bardzo krótkich, i pozdrawiam serdecznie :*
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńi oby nie ostatnia! :D
UsuńPrzede wszystkim błagam o wybaczenie. Życie mnie przytłoczyło i nie mogłam skomentować ;-;
UsuńAlec, hę? Lubię go, jest fajny. Taki zUy, Natalie też. Dlatego ich lubię, bo są tacy okropni :)
Nate. Nate, Nate, Nate. Co ja mam powiedzieć? Jest taki trochę Peeta, taki obrońca, i wgl. Ale jak Peety nie lubiłam, tak Nate'a lubię :D
Mam ochotę wyskoczyć przez okno i przebiec przez miasto w piżamie ze szczęścia, wiesz? Najpierw trailer Kosogłosa, teraz Nate i Taylor się całują. Bosko *.*
Przepraszam, że tak krótko, ale muszę przeczytać mitologię do piątku...
Życzę weny i poprawy w umiejętnośc trzymania się terminów ;) Już czekam na NN :)
a ja Natalie nie lubię - może dlatego, że wiem, co się później wydarzy :P Alec... Alec to zupełnie inna sprawa.
Usuńja też nie lubiłam Peety, a Nate'a wprost uwielbiam :D tylko że on, w przeciwieństwie do szlachetnego Mellarka, ma inne pobudki do chronienia Taylor :3
powodzenia na mitologii! osobiście uważam, że jest beznadziejna :c
dziękuję i pozdrawiam :*
Eva (zarażona patogenami! :D) popełniła samobójstwo! :O Szok i niedowierzanie! Również czekałam na taki wątek! Znaczy na Aleca - chama oraz Nate'a i Taylor razem... bardzo blisko! <3 Świetny! :*
OdpowiedzUsuńEva chora, tak wyszło :c a jeśli chodzi o samobójstwo - cóż, jestem przekonana, że jeżeli igrzyska działyby się naprawdę, dochodziłoby do wszystkich sytuacji, które tu opisałam - poczynając od gwałtów, przez samobójstwa, bo seks na potęgę :c
Usuńkurczę, ci ludzie są skazani na śmierć! nie wszyscy są na to psychicznie gotowi.
to, co.
ja też od dawna czekałam, aby w końcu wprowadzić wątek Taylor-Nate. swoją drogą zadziwiająco dobrze mi się go pisało :o
dziękuję bardzo i pozdrawiam <3
Poplakalam się.
OdpowiedzUsuńTyle mogę Ci powiedziec.
Na więcej nie mam siły
Piękne.
Naprawdę
Ok, przeczytalam piąty raz i już mam siłę.
UsuńHistoria Evy z samobojstwem - potworna. I swietna. Az mi ciarki przeszły.
Umiesz tak cudownie opisywać uczucia "Ból w niej eksplodował"... to wszystko takie prawdziwe, takie przerażające i takie piękne.
Poza tym naprawdę gratuluję - nie zawiodlam się na Twoich umiejętnościach pisarskich. Natalie - wstrętna baba. Alec - zUy zUy zUy. Nate i Taylor - naprawdę.. nieźle hah
Naprawdę sie poplakalam. Jak Ty to robisz? Wszystkie Twoje rozdziały są niesamowite. Tak niesamowite że po prostu... brr. *dreszcze, płacz, dreszcze, płacz*
Brawo brawo brawo <3
Jeszcze żaden blog tak mnie nie wzruszył.
pozdrawiam i pisz szybko!
xot
ooojeeejku, dziękuję :') przysięgam, że Ty zdecydowanie potrafisz zmotywować!
Usuńcieszę się, że udało mi się Ciebie nie zawieść - dopracowywałam ten rozdział ostatnie parę dni, szczególnie sceny bardziej dramatyczne. chciałam pokazać cierpienie Taylor, aby pozwolić Wam zrozumieć, że nie puszcza się z chwilowego widzimisię :c
jeeejku, nie spodziewałam się, że kogoś doprowadzę do łez - ale to naprawdę bardzo wiele dla mnie znaczy. dziękuję <3
pozdrawiam serdecznie :*
Coś w jego oczach mówiło mu, aby nie wymawiał jego imienia. --- jej oczach
OdpowiedzUsuńTak to świetnie, zresztą jak zwykle. No naprawdę, kobito, obniżasz mi samoocenę - ślicznie piszesz. I szczerze, nie spodziewałam się AŻ takiego zwrotu akcji, zabiłaś mi ćwieka. Więc gratulacje, nieźle to sobie wymyśliłaś :D Wiedziałam, Nat i spółka bd razem ale tak szybko...? ^^
~~Lou Leen
faktycznie, masz rację. sprawdzałam ten rozdział tyle razy, że znam go prawie na pamięć i tego typu błędy niestety musiały mi uciec :c
Usuńjeju, nie przejmuj się! szlifuję swój wątpliwy talent od przedszkola, a i tak nie jestem z siebie zadowolona :D myślę, że każdy podchodzi najkrytyczniej do oceny własnej twórczości.
szybko, szybko, bo mam jeszcze 10 rozdziałów i naprawdę masę akcji do przeprowadzenia... tak więc obiecuję, że nie będziesz się nudzić C:
dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam serdecznie :*
Nie ma pojęcia, kim ta Eva była... ale płakałam, kiedy ją zabiłaś... :,(
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, jak zresztą każdy kolejny :D
Końcóweczka... WOW. Gały mam otwarte tak, jak jeszcze nigdy O.O Cuuuuuuuuuuuuudo *.*
Eve... Nie przypominam.jej sobie, ale jeśli ją wprowadziłaś do historii to a) albo nie miałaś pomysłu jak nas zdołować lub b) jest ona w jakiś sposób związana z Taylor, Natem, Aleciem lub Nathalie...
OdpowiedzUsuńNie wiem czy poprzedni komentarz doszedł, ale coś tak czułam że będą razem... Szkoda tylko że któreś z nich bądź oboje zginą ;---;
Kochanie, ależ każda, KAŻDA treść publikowana tutaj jest cudowna i zachęcająca. ♥ Nie twoja wina, że twoi czytelnicy są leniwi i mimo najszczerszych chęci kiedy wreszcie zbiorą się po tej dawce emocji na napisanie jakiegoś ogarniętego komentarza pojawia się już kolejny rozdział....
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy powinnam myśleć AŻ 9 rozdziałów czy TYLKO 9 rozdziałów...stawiam jednak na to drugie :3
Co do samego rozdziału - Nie patrząc, że twój blog zawsze był na niesamowitym poziomie, to teraz twój styl pisania, opisywania wydarzeń jeszcze bardziej się poprawił. Naprawdę, za kilka lat osiągniesz perfekcję i twoja książka będzie stała u mnie na półce.^^ Swoją drogą zamierzasz być pisarką takich właśnie science-fiction, paranormal czy raczej coś bardziej psychologicznego, dla dojrzalszych czytelników, jak może np. Jodi Picoult? Nie odchodząc już więcej od tematu historia Evy jest naprawdę niesamowitym wątkiem. Takim...prawdziwym, choć jednocześnie nie każda tak młoda dziewczyna byłaby w stanie do tego się posunąć, aby umrzeć z jakimkolwiek honorem. Nate naprawdę przypadł mi do gustu, zwłaszcza jego humor. I jego sposób myślenia. xD Natalie...tak jak jestem fanką czarnych charakterów, to ona wyjątkowo mnie irytuje. Naprawdę. Udała Ci się ta postać. Alec żyje, juupii!^^ Ale jakoś tak stracił w moich oczach, sama nie wiem czemu. Taylor...idealnie opisałaś jej uczucia, IDEALNIE, lepiej niż w niejednej książce. Do tego ma bardzo ciekawą osobowość, nie jest taką typową Bellą.
Tylko...ta końcówka.xD Jej. Wow wow. Pojechałaś. Ja rozumiem, że prawdopodobnie zaraz zginą, ale...No cóż. Tay już chociaż dziewicą nie zginie. Ale Kapitol miał zabawę. Zwłaszcza Pixie. No właśnie, gdzie Theory? Tak jak zawsze przeszkadzały mi wstawki z nią, ja jestem akurat fanką samego wątku areny, to teraz mi jednak tego zabrakło...Biedny Snow, zakrztusił się herbatką. Tak z ciekawości, nadawali to? xD Czy skupili się na polowaniu na wiewiórki innego trybuta?
Jak w sumie kocham każdy twój rozdział, to ten nie należy do moich ulubionych, jednak jak zawsze gdy zobaczyłam powiadomienie o jego dodaniu dzień od razu nabrał barw. ^_^ To naprawdę miłe urozmaicenie szarej, szkolnej rzeczywistości, więc nie przestawaj pisać szlifować swego talentu! *daje mocnego kopniaka*
A więc tulę, całuję, i przepraszam za długą nieobecność!!! <333
AJ XDEMONICOLE JA TU CZEKAM!!! :C
OdpowiedzUsuńczm nie piszesz? ja tu cierpię :'(
OdpowiedzUsuńpowoli tracę nadzieję że cokolwiek jeszcze napiszesz ...
...
OdpowiedzUsuń....
....
Dochodziłoby do takich sytuacji?
Pracowałaś nad tym kilka dni?
Jedną z zalet narracji Igrzysk jest fakt, że dużo treści przedstawia niejako obiektywnie, bez komentarza. Np. gorycz Cato po śmierci Clove, gdzie jedno zdanie zrodziło tysiące fanfików.
Katniss w którymś momencie wspomniała, że przed Igrzyskami wstrzykują im substancje zapobiegające np. rozwój zarostu u chłopców i menstruację u dziewczyn.
So owe 'substancje' wstrzymują działanie hormonów płciowych, które również przezcież pobudzają naszą seksualność.
Nie mogło, nie mogli, nie mieli. Amen.
Adrenalina to nie hormon płciowy. Serotonina też. Ale na miłość boską...
Jakieś potrzeby mogli mieć, uczucia mniej lub bardziej żywić do innych ale pożądanie to em...
Upadek.
Nie powiem, że mi się nie podobało, ale po prostu nie wpasowało się w zgodności, aż musiałam napisać.
Pozdrawiam i nadal czytam, heheszky.
Fragment z Eve - świetny, oczami nieznanej nam wcześniej trybutki, poruszajacy.
OdpowiedzUsuńZdrada Aleca - szok, szkoda, lubiłam go, no ale to nie drugi Peeta.
Jestem ciekawa motywów Nate'a aczkolwiek sam jego wątek z Taylor... no umówmy się że arena to nie miejsce na seks. Ładnie to opisalas, serio, ale nie pasowała mi ta scena, zwłaszcza że oni znają się od chwili. Ale dam im jeszcze szansę ;)