dla A Breathe, Werainswoth,
E. Marianny G., Marzycielki, Dobaczewki, Karmeeleq, Rei,
i wszystkich innych, którzy nie przestali wierzyć
i wszystkich innych, którzy nie przestali wierzyć
Dwa tygodnie wcześniej
Wysoki fotel
obrócił się i chłopak dostrzegł uśmiechniętą sztucznie twarz brodatego
mężczyzny.
- Nathan Riggory – stwierdził ów mężczyzna z udawanym nieudolnie zdziwieniem. – Przyszedłeś.
Nate wymownie spojrzał na otaczającą go eskortę Strażników Pokoju.
Musiał przyjść.
- Panie prezydencie. – Mimo wszystko skłonił głowę. – Ależ oczywiście, z przyjemnością odpowiedziałem na pańskie zaproszenie.
Jego mina wyrażała myśli skrajnie przeciwne do wypowiedzianych, ale Snow to zignorował.
- Oczywiście. – Złożył palce w piramidkę. – No tak, oczywiście.
W pokoju na chwilę zapadła cisza; jedynymi słyszalnymi dźwiękami były ich nierównomierne oddechy i tykanie ściennego zegara wiszącego nad biurkiem Snowa.
Prezydent spojrzał wymownie na Strażników Pokoju.
- Zostawcie nas – powiedział, i skrzywił się w nieudolnej próbie ułożenia warg w okrutny uśmiech. – Pan Nathan jest dla mnie raczej nieszkodliwy, mam rację?
Nate drgnął, a potem po raz kolejny skłonił się w parodii ukłonu.
- Ależ absolutnie.
- Doskonale – stwierdził, serdecznym palcem wskazując Strażnikom Pokoju drzwi. – Doprawdy doskonale.
Kroki mężczyzn na grubym dywanie były niemal niesłyszalne, ale Nate’owi wraz z każdym oddalającym się Strażnikiem serce coraz mocniej podchodziło do gardła. Wiedział, że są posłuszni Snowowi, ale czy zareagowaliby w jakikolwiek sposób, gdyby ten zrobił mu krzywdę? Czy dlatego Snow ich odesłał?
Nate nawet nie śmiał się obrócić; dopiero cichy trzask drzwi uświadomił mu, iż wstrzymuje oddech, więc pośpiesznie wypuścił powietrze z płuc.
„Nic ci nie zrobi... To na pewno. Jesteś mu potrzebny.”
Po raz kolejny powtórzył w duchu słowa Brutusa i z przerażeniem zorientował się, iż dawno straciły swą uspokajającą moc.
Już nic nie było w stanie powstrzymać jego rozszalałego serca, ale mimo to jego twarz nie drgnęła ani o milimetr, a oczy pozostały zimne; ukrywanie lęku było jedną z rzeczy, których uczono Zawodowców, ale Nate nie sądził, iż którakolwiek z tamtych lekcji przyda mu się jeszcze przed wejściem na arenę.
- Zastanawiasz się pewnie - cichy, przerażający szept Snowa przerwał jego gonitwę myśli – dlaczego cię tu… zaprosiłem.
Mimo skoncentrowania się na ukrywaniu emocji, Nate drgnął na dźwięk ostatniego słowa. Nigdy nie nazwałby tego zaproszeniem, wiadomość, którą otrzymał kojarzyła mu się raczej z rozkazem rozstrzelania.
Nie skomentował tego jednak.
- Ma pan prezydent rację.
Snow uśmiechnął się, choć nie był to w żadnym razie przyjemny uśmiech; jego usta pod sumiastymi wąsami przypominały Nate’owi raczej hienę, która cieszy się na wizje posiłku.
- Mam dla ciebie propozycję, Nathanie. Ale najpierw powiedz mi… Dlaczego zgłosiłeś się, aby brać udział w Siedemdziesiątych Trzecich Głodowych Igrzyskach?
Nate nie pokazał po sobie zdziwienia. A jednak lekcje zachowywania kamiennego wyrazu twarzy coś dały.
Wyprostował się.
- Żeby je wygrać, panie prezydencie.
Snow cmoknął ze zniecierpliwieniem.
- Oczywiście, oczywiście – powiedział, a potem znów złożył w dłonie. Już dawno zrzucił maskę nieszkodliwego starszego pana. – Ale powiedz mi, Nathanie, dlaczego chciałbyś wygrać?
To pytanie zaskoczyło Nate’a. Jakiej odpowiedzi może oczekiwać Snow?
- Dla chwały, panie prezydencie. Dla chwały i pieniędzy.
Prezydent pokręcił głową w zamyśleniu.
- Dla chwały i pamięci? – powtórzył. – Kłamiesz.
Pewność w jego glosie zbiła trybuta z pantałyku.
- Słucham?
- Będę szczery, Nathanie, i powiem ci co wiem. Jakiś czas temu usłyszałem o pewnej umowie, którą zawarłeś z panną Clove Allison.
Nate zbladł, ale wciąż próbował protestować.
- Wydaje mi się, że nie rozumiem, ja…
- Kłamanie nie ma sensu – przerwał mu Snow i spojrzał na niego stanowczo. – Czy to prawda, że umówiłeś się z nią, że jeżeli zgłosisz się w tym roku i wygrasz, oddasz jej część nagrody, a w zamian za to ona zgłosi się za rok?
Nate spuścił głowę.
- Tak, panie prezydencie.
- Dlaczego?
Teraz nie było już sensu niczego ukrywać; Nate zacisnął pięści i zmusił się do spojrzenia mężczyźnie w oczy.
- Martwiłem się o moją siostrę.
- Ach, Rosalie. Bardzo ładne imię, bardzo ładna… dziewczynka. – Podniósł stojącą na biurku fotografię otoczoną srebrną ramką i przyjrzał się jej dokładnie; Nate zadrżał, kiedy ją rozpoznał. To było jego zdjęcie, musieli mu je zabrać z bagażu… - Masz dużą szanse wygrać te Igrzyska, Nathanie Riggory.
Rozmowa o młodszej, ukochanej siostrze wprawiła trybuta w drżenie; nie dbał już o to, jak bardzo odkrywa swoje najgłębsze lęki przed najgroźniejszym człowiekiem w Kapitolu.
- Dziękuję, panie prezydencie – wycedził zza zaciśniętych zębów. – Czuję, że nie wezwał mnie pan tutaj jednak, aby mnie o tym zapewnić.
Snow jakby go nie usłyszał.
- Obserwowałem cię na treningach, mógłbyś… mógłbyś zwyciężyć.
Nate zadrżał.
- Ale?
- Tu właśnie pojawia się moja propozycja – powiedział spokojnie Snow, jakby, zamiast o śmierci, rozprawiał o popołudniowej herbacie. – Jesteś silny, szybki, dobrze posługujesz się bronią. Będziesz idealny jako ochrona.
Chłopak zamarł; tylko serce jakby próbowało wyskoczyć mu z piersi.
- Chyba nie rozumiem…
- Rozumiesz. – Snow uśmiechnął się po raz kolejny. – Na arenie będziesz podążał za Taylor Cassidy, chronił ją i zabijał innych trybutów. Nie pozwolisz jej umrzeć i doprowadzisz do tego, aby zwyciężyła.
- A jeśli…
- Jeśli odmówisz… - Prezydent popchnął ramkę i pozwolił jej spaść z biurka; chroniąca zdjęcie szklana szybka rozsypała się w drobny mak. - Nie sądzę, aby Rosalie była z tego zadowolona. Przystajesz na takie warunki?
Nate wbił w niego morderczy wzrok.
- Pod warunkiem, że Rosie nigdy nie weźmie udziału w Igrzyskach.
Snow roześmiał się.
- Nie ty tu jesteś od stawiania warunków – syknął.
- Nie jestem też od chronienia innych trybutów – odparował Nate; nie miał już zupełnie niczego do stracenia.
Mężczyzna uniósł brwi.
- A więc dobrze. Ale jeśli nie uda ci się jej ochronić… - Spojrzał wymownie na leżącą na ziemi ramkę. – To będzie gorsze niż śmierć. Rozumiesz mnie, mam nadzieję?
- Tak, panie prezydencie.
- Ochronisz Taylor Cassidy?
- Tak, panie prezydencie.
- Nathan Riggory – stwierdził ów mężczyzna z udawanym nieudolnie zdziwieniem. – Przyszedłeś.
Nate wymownie spojrzał na otaczającą go eskortę Strażników Pokoju.
Musiał przyjść.
- Panie prezydencie. – Mimo wszystko skłonił głowę. – Ależ oczywiście, z przyjemnością odpowiedziałem na pańskie zaproszenie.
Jego mina wyrażała myśli skrajnie przeciwne do wypowiedzianych, ale Snow to zignorował.
- Oczywiście. – Złożył palce w piramidkę. – No tak, oczywiście.
W pokoju na chwilę zapadła cisza; jedynymi słyszalnymi dźwiękami były ich nierównomierne oddechy i tykanie ściennego zegara wiszącego nad biurkiem Snowa.
Prezydent spojrzał wymownie na Strażników Pokoju.
- Zostawcie nas – powiedział, i skrzywił się w nieudolnej próbie ułożenia warg w okrutny uśmiech. – Pan Nathan jest dla mnie raczej nieszkodliwy, mam rację?
Nate drgnął, a potem po raz kolejny skłonił się w parodii ukłonu.
- Ależ absolutnie.
- Doskonale – stwierdził, serdecznym palcem wskazując Strażnikom Pokoju drzwi. – Doprawdy doskonale.
Kroki mężczyzn na grubym dywanie były niemal niesłyszalne, ale Nate’owi wraz z każdym oddalającym się Strażnikiem serce coraz mocniej podchodziło do gardła. Wiedział, że są posłuszni Snowowi, ale czy zareagowaliby w jakikolwiek sposób, gdyby ten zrobił mu krzywdę? Czy dlatego Snow ich odesłał?
Nate nawet nie śmiał się obrócić; dopiero cichy trzask drzwi uświadomił mu, iż wstrzymuje oddech, więc pośpiesznie wypuścił powietrze z płuc.
„Nic ci nie zrobi... To na pewno. Jesteś mu potrzebny.”
Po raz kolejny powtórzył w duchu słowa Brutusa i z przerażeniem zorientował się, iż dawno straciły swą uspokajającą moc.
Już nic nie było w stanie powstrzymać jego rozszalałego serca, ale mimo to jego twarz nie drgnęła ani o milimetr, a oczy pozostały zimne; ukrywanie lęku było jedną z rzeczy, których uczono Zawodowców, ale Nate nie sądził, iż którakolwiek z tamtych lekcji przyda mu się jeszcze przed wejściem na arenę.
- Zastanawiasz się pewnie - cichy, przerażający szept Snowa przerwał jego gonitwę myśli – dlaczego cię tu… zaprosiłem.
Mimo skoncentrowania się na ukrywaniu emocji, Nate drgnął na dźwięk ostatniego słowa. Nigdy nie nazwałby tego zaproszeniem, wiadomość, którą otrzymał kojarzyła mu się raczej z rozkazem rozstrzelania.
Nie skomentował tego jednak.
- Ma pan prezydent rację.
Snow uśmiechnął się, choć nie był to w żadnym razie przyjemny uśmiech; jego usta pod sumiastymi wąsami przypominały Nate’owi raczej hienę, która cieszy się na wizje posiłku.
- Mam dla ciebie propozycję, Nathanie. Ale najpierw powiedz mi… Dlaczego zgłosiłeś się, aby brać udział w Siedemdziesiątych Trzecich Głodowych Igrzyskach?
Nate nie pokazał po sobie zdziwienia. A jednak lekcje zachowywania kamiennego wyrazu twarzy coś dały.
Wyprostował się.
- Żeby je wygrać, panie prezydencie.
Snow cmoknął ze zniecierpliwieniem.
- Oczywiście, oczywiście – powiedział, a potem znów złożył w dłonie. Już dawno zrzucił maskę nieszkodliwego starszego pana. – Ale powiedz mi, Nathanie, dlaczego chciałbyś wygrać?
To pytanie zaskoczyło Nate’a. Jakiej odpowiedzi może oczekiwać Snow?
- Dla chwały, panie prezydencie. Dla chwały i pieniędzy.
Prezydent pokręcił głową w zamyśleniu.
- Dla chwały i pamięci? – powtórzył. – Kłamiesz.
Pewność w jego glosie zbiła trybuta z pantałyku.
- Słucham?
- Będę szczery, Nathanie, i powiem ci co wiem. Jakiś czas temu usłyszałem o pewnej umowie, którą zawarłeś z panną Clove Allison.
Nate zbladł, ale wciąż próbował protestować.
- Wydaje mi się, że nie rozumiem, ja…
- Kłamanie nie ma sensu – przerwał mu Snow i spojrzał na niego stanowczo. – Czy to prawda, że umówiłeś się z nią, że jeżeli zgłosisz się w tym roku i wygrasz, oddasz jej część nagrody, a w zamian za to ona zgłosi się za rok?
Nate spuścił głowę.
- Tak, panie prezydencie.
- Dlaczego?
Teraz nie było już sensu niczego ukrywać; Nate zacisnął pięści i zmusił się do spojrzenia mężczyźnie w oczy.
- Martwiłem się o moją siostrę.
- Ach, Rosalie. Bardzo ładne imię, bardzo ładna… dziewczynka. – Podniósł stojącą na biurku fotografię otoczoną srebrną ramką i przyjrzał się jej dokładnie; Nate zadrżał, kiedy ją rozpoznał. To było jego zdjęcie, musieli mu je zabrać z bagażu… - Masz dużą szanse wygrać te Igrzyska, Nathanie Riggory.
Rozmowa o młodszej, ukochanej siostrze wprawiła trybuta w drżenie; nie dbał już o to, jak bardzo odkrywa swoje najgłębsze lęki przed najgroźniejszym człowiekiem w Kapitolu.
- Dziękuję, panie prezydencie – wycedził zza zaciśniętych zębów. – Czuję, że nie wezwał mnie pan tutaj jednak, aby mnie o tym zapewnić.
Snow jakby go nie usłyszał.
- Obserwowałem cię na treningach, mógłbyś… mógłbyś zwyciężyć.
Nate zadrżał.
- Ale?
- Tu właśnie pojawia się moja propozycja – powiedział spokojnie Snow, jakby, zamiast o śmierci, rozprawiał o popołudniowej herbacie. – Jesteś silny, szybki, dobrze posługujesz się bronią. Będziesz idealny jako ochrona.
Chłopak zamarł; tylko serce jakby próbowało wyskoczyć mu z piersi.
- Chyba nie rozumiem…
- Rozumiesz. – Snow uśmiechnął się po raz kolejny. – Na arenie będziesz podążał za Taylor Cassidy, chronił ją i zabijał innych trybutów. Nie pozwolisz jej umrzeć i doprowadzisz do tego, aby zwyciężyła.
- A jeśli…
- Jeśli odmówisz… - Prezydent popchnął ramkę i pozwolił jej spaść z biurka; chroniąca zdjęcie szklana szybka rozsypała się w drobny mak. - Nie sądzę, aby Rosalie była z tego zadowolona. Przystajesz na takie warunki?
Nate wbił w niego morderczy wzrok.
- Pod warunkiem, że Rosie nigdy nie weźmie udziału w Igrzyskach.
Snow roześmiał się.
- Nie ty tu jesteś od stawiania warunków – syknął.
- Nie jestem też od chronienia innych trybutów – odparował Nate; nie miał już zupełnie niczego do stracenia.
Mężczyzna uniósł brwi.
- A więc dobrze. Ale jeśli nie uda ci się jej ochronić… - Spojrzał wymownie na leżącą na ziemi ramkę. – To będzie gorsze niż śmierć. Rozumiesz mnie, mam nadzieję?
- Tak, panie prezydencie.
- Ochronisz Taylor Cassidy?
- Tak, panie prezydencie.
I wtedy zaczął
ją nienawidzić.
***
Dwa tygodnie wcześniej
Zadrżał, kiedy
z kanapy stojącej w jego apartamencie usłyszał zwracający się do niego głos.
- Przystań na jego propozycję.
Zamarł; głos był spokojny, jakby znajomy, ale zupełnie nie rozpoznawał jego właścicielki. Siedziała skulona, dzierżąc w dłoni z długimi, pomalowanymi na szmaragdowo paznokciami białego papierosa. Włosy miała w zupełnym nieładzie, jakby fryzjer właśnie postanowił okazać jej swoją nienawiść, a na mokrych jeszcze od łez policzkach widniały resztki makijażu.
- Wiem, co czujesz, Nate – wyszeptała, a on zamarł. Nie znał jej zupełnie, nie mogła wiedzieć, przez co on teraz przechodzi… A jednak… A jednak coś w jej tonie kazało jej mu uwierzyć. – Wiem, bo ja też miałam umrzeć – wyszeptała, a potem podniosła na niego wzrok. Nic nie zrozumiał; z kiedyś silnej, pewnej siebie kobiety stała się bezbronną dziewczynką. Coś w jej wzroku pękło, coś w jej postawie mówiło Nate’owi, że nigdy wcześniej nie opowiadała tej historii. A jednak, choć słowa wypowiadała tak cicho, że niemal musiał odczytywać je z ruchu jej warg, nie przestała mówić. – Ja też miałam kogoś uratować, Nate.
Nie odezwał się.
- Opowiem ci pewną historię – wyszeptała, a potem, kiedy nie odpowiedział, kontynuowała: - Zgłosiłam się na ochotnika Pięćdziesiątych Trzecich Głodowych Igrzysk – zaczęła, choć czuła, że te słowa nijak nie przejdą jej przez gardło. Dławiła się nimi: nie tyle zdania, ile wyrazy, poszczególne głoski więzły jej w krtani i ściskały za gardło. – Chciałam uratować przyjaciółkę.
- Uratować?
Spojrzała na niego przelotnie, jakby zaskoczona, że nie jest sama w pokoju, ale Nate wiedział, że tak naprawdę Theory wcale go nie widzi. Była pogrążona we wspomnieniach; w świecie Pięćdziesiątych Trzecich Głodowych Igrzysk, świecie, który, ukryty bardzo dawno temu, właśnie pierwszy raz wychodził na światło dzienne. W świecie jej wspomnień.
- Nazywała się Alice Riggory – wyszeptała, a kiedy Nate drgnął, nareszcie go zauważyła. – Tak, Nate. Twoja mama.
- A więc to pani jest The – powiedział, a ona zrozumiała, iż on wie więcej, niż sądziła. – To pani uratowała jej życie.
Theory uśmiechnęła się ze smutkiem.
- Tak mówi? Ostatnim razem, kiedy mnie widziała, krzyczała, że mnie nienawidzi.
Nate spuścił wzrok.
- Zrozumiała, że nie przeżyłaby igrzysk – wyszeptał, a potem odważył się podnieść na nią wzrok. – Ale zrobiła to za późno. Za późno, by panią… By panią przeprosić. – Zawahał się. – Myślała, że pani nie żyje.
- Bo powinnam była umrzeć – odparła Theory, ale choć zrobiła to lekkim głosem, Nate wyczuł w nim cichą nutę goryczy. – Powinnam była umrzeć… tak jak ty powinieneś.
W jednej sekundzie zalała go fala tak obezwładniającego gorąca, jak nigdy wcześniej. A więc ona wiedziała.
- Nie wiem, o czym pani mówi – wydukał szybko, ale ani przez sekundę nie uwierzyła w jego słowa. – Nie rozumiem, o co…
- Nie okłamuj mnie – wyszeptała, a jej głos przeciął powietrze jak najostrzejszy z noży. – Ja też dostałam taką propozycję.
Wytrzeszczył oczy.
- Kiedy chłopak, który podobał się twojej mamie wygrał Igrzyska Śmierci, ona… Ona chciała zrobić to samo. Godzinami trenowała, rozprawiała jak to zwróci na siebie jego uwagę… - Theory zagryzła wargę.
- Ale?
- Ale nie była nawet w połowie tak dobra, jak sądziła – wyszeptała jakby te słowa paliły jej gardło. Pokręciła głową. – Nie miałaby żadnych szans.
- I pani postanowiła zgłosić się za nią.
- Cóż, właściwie tak. Ja… byłam dużo lepsza, obie zdawałyśmy sobie z tego sprawę. Tylko Alice była tak zaślepiona wizją spodobania się Brutusowi, że nie myślała racjonalnie.
- Brutusowi?!
Theory uśmiechnęła się smutno.
- Tu, w Kapitolu, wszyscy są ze sobą w jakiś sposób powiązani. – Wbiła wzrok w ścianę. – Kiedy się zgłosiłam, Alice wykrzyczała, że mnie nienawidzi. Nie przyszła się potem ze mną pożegnać.
- Bardzo potem tego żałowała – wyszeptał Nate, a Theory zrozumiała, że od dawna to podejrzewała. Alice musiała kiedyś dojrzeć.
Skinęła głową.
- Kiedy tu przybyłam… - potrząsnęła głową. – Nie byłam przygotowana na to, co spotka mnie w Kapitolu. Chciałam być najlepsza. Trenowałam długo i ciężko, chciałam pokazać się sponsorom. I wtedy…- zawahała się.
Nate zadrżał.
- Wtedy co?
- Wtedy dostałam to, co ty. Propozycję nie do odrzucenia.
- Kogo miała pani chronić?
- Trybutkę Dystryktu Siódmego, Clarissę.
- Dlaczego akurat ją?
Theory westchnęła. Tu historia się komplikowała.
Zawahała się.
- Czy wiesz, jaką walutą posługują się trybuci, aby znaleźć sponsorów?
Nate skrzywił się.
- Swoim ciałem, wiem. Sam miałem niejedną propozycję.
Kobieta uśmiechnęła się smutno.
- Tylko że ty nie musiałeś z niej korzystać.
Wyraźnie się zdziwił.
- Pani…?
- Wielokrotnie – odparła lekkim tonem, ale pozorna beztroska nie objęła oczu; w nich wciąż czaił się ogromny ból rozpalający się na nowo z każdym powracającym spojrzeniem. Ból i upokorzenie; to, i jeszcze palący dotyk obcych rąk parzących jej delikatne ciało to jedyne, co pamiętała z tamtych nocy. Imion, nazwisk, cen… Już nie. Już dawno wyparła je z pamięci. – Ale nie wtedy.
- Więc dlaczego…?
Nie zwróciła uwagi na jego pytanie.
- Clarissa nie była ani przesadnie silna, ani sprawna, ale za to naprawdę ładna. Była córką burmistrza, więc… - Zagryzła wargę. – Myślę, że ojciec powiedział jej, jak to działa. Co dokładnie ma zrobić, aby przeżyć.
Tym razem Nate naprawdę nie rozumiał.
- Clarissa znalazła sobie sponsora – Theory na nowo podjęła opowieść - ale nie takiego, który obiecał wysyłać jej prezenty.
Nate zbladł.
- To znaczy?
- Clarissa sypiała z prezydentem Snowem.
- Nie wierzę, że przez to się w niej zakochał – powiedział Nate z powątpiewaniem. – On…
Theory wybuchła śmiechem.
- Snow nie jest zdolny do miłości – rzuciła, na powrót tracąc całą wesołość. – Ale i on lubi młode dziewczęta.
Nate wzdrygnął się na tę wizję.
- Więc dlaczego…?
Uśmiechnęła się złośliwie.
- Mówiłam ci, że Clarissa miała głowę na karku. Słyszałeś kiedyś o zamrożeniu ciąży?
Pokręcił głową.
- Zamraża się zapłodnioną już komórkę jajową. To daje możliwość przedłużenia czasu właściwej ciąży nawet do dziesięciu lat.
- Clarissa zaszła w ciążę ze Snowem?! On się nie… No…
- Nie zabezpieczał? – Theory wybawiła Nate’a z zadania kłopotliwej sytuacji. – Nie. Wbrew temu, co jej obiecywał… Zamierzał wysłać ją na śmierć.
- Dlaczego więc tego nie zrobił?
- Szantażowała go. Powiedziała, że jest z nim w ciąży dopiero na kilka minut przed wejściem na arenę. Nie mógł pozwolić, aby zginęła; gdyby ją zbadali medycy…
- Nie dałoby się tego zatuszować?
Pokręciła głową.
- Nie, zanim wybuchłby skandal.
Nate z niedowierzaniem pokręcił głową. Mimo niechęci zaczął podziwiać Clarissę.
- Co się dalej stało?
Theory westchnęła.
- Nie zgodziłam się… Ale organizatorzy nie przestawali próbować. – Zamyśliła się. – Pewnej nocy obudził mnie ogień. Byłam zaskoczona, bo wydawało mi się, że prowadził mnie do określonego celu.
- A tym celem była Clarissa?
Skinęła głową.
- Moi sojusznicy spłonęli... Wszyscy. Ale zostało jeszcze osiem osób, a ja nie mogłam sobie na to pozwolić.
Z zapartym tchem czekał na dalszą część historii.
- Była zaskoczona, kiedy rzuciłam się w jej stronę… Chyba się nie spodziewała.
- Nawet się nie broniła?
Pokręciła głową.
- Nie. Po prostu na nią skoczyłam i poderżnęłam gardło. – Nate zdziwił się, słysząc zimny, bezosobowy ton, ale zdał sobie sprawę, że Theory odcina się od tych wydarzeń… Jakby opowiadała akcję filmu, a nie własne wspomnienia. – A potem huk armaty… Nic więcej.
- I Clarissa umarła?
- Nie. Organizatorzy za szybko puścili ten dźwięk, a potem ewakuowali jej ciało tak szybko, by dać radę ją jeszcze odratować.
- Czyli przeżyła?
Theory uśmiechnęła się, ale uśmiech nie objął jej oczu.
- Czyli spieprzyłam sprawę, tak.
Nate zamyślił się na chwilę.
- Pierwszy raz w historii wystrzał nie oznaczał śmierci.
Zawahała się.
- Oznaczał – powiedziała tak cicho, że niemal niedosłyszalnie.
- Kto umarł? – spytał, ale kiedy tylko zauważył wyraz jej twarzy, pożałował, że nie może złapać słów w powietrzu i wcisnąć ich sobie z powrotem do ust; starał się na nią nie patrzeć, ale ból emanował z niej tak mocno, iż nie dało się go nie zauważyć.
I wtedy wbiła wzrok w ścianę.
- Mój ojciec.
- Przystań na jego propozycję.
Zamarł; głos był spokojny, jakby znajomy, ale zupełnie nie rozpoznawał jego właścicielki. Siedziała skulona, dzierżąc w dłoni z długimi, pomalowanymi na szmaragdowo paznokciami białego papierosa. Włosy miała w zupełnym nieładzie, jakby fryzjer właśnie postanowił okazać jej swoją nienawiść, a na mokrych jeszcze od łez policzkach widniały resztki makijażu.
- Wiem, co czujesz, Nate – wyszeptała, a on zamarł. Nie znał jej zupełnie, nie mogła wiedzieć, przez co on teraz przechodzi… A jednak… A jednak coś w jej tonie kazało jej mu uwierzyć. – Wiem, bo ja też miałam umrzeć – wyszeptała, a potem podniosła na niego wzrok. Nic nie zrozumiał; z kiedyś silnej, pewnej siebie kobiety stała się bezbronną dziewczynką. Coś w jej wzroku pękło, coś w jej postawie mówiło Nate’owi, że nigdy wcześniej nie opowiadała tej historii. A jednak, choć słowa wypowiadała tak cicho, że niemal musiał odczytywać je z ruchu jej warg, nie przestała mówić. – Ja też miałam kogoś uratować, Nate.
Nie odezwał się.
- Opowiem ci pewną historię – wyszeptała, a potem, kiedy nie odpowiedział, kontynuowała: - Zgłosiłam się na ochotnika Pięćdziesiątych Trzecich Głodowych Igrzysk – zaczęła, choć czuła, że te słowa nijak nie przejdą jej przez gardło. Dławiła się nimi: nie tyle zdania, ile wyrazy, poszczególne głoski więzły jej w krtani i ściskały za gardło. – Chciałam uratować przyjaciółkę.
- Uratować?
Spojrzała na niego przelotnie, jakby zaskoczona, że nie jest sama w pokoju, ale Nate wiedział, że tak naprawdę Theory wcale go nie widzi. Była pogrążona we wspomnieniach; w świecie Pięćdziesiątych Trzecich Głodowych Igrzysk, świecie, który, ukryty bardzo dawno temu, właśnie pierwszy raz wychodził na światło dzienne. W świecie jej wspomnień.
- Nazywała się Alice Riggory – wyszeptała, a kiedy Nate drgnął, nareszcie go zauważyła. – Tak, Nate. Twoja mama.
- A więc to pani jest The – powiedział, a ona zrozumiała, iż on wie więcej, niż sądziła. – To pani uratowała jej życie.
Theory uśmiechnęła się ze smutkiem.
- Tak mówi? Ostatnim razem, kiedy mnie widziała, krzyczała, że mnie nienawidzi.
Nate spuścił wzrok.
- Zrozumiała, że nie przeżyłaby igrzysk – wyszeptał, a potem odważył się podnieść na nią wzrok. – Ale zrobiła to za późno. Za późno, by panią… By panią przeprosić. – Zawahał się. – Myślała, że pani nie żyje.
- Bo powinnam była umrzeć – odparła Theory, ale choć zrobiła to lekkim głosem, Nate wyczuł w nim cichą nutę goryczy. – Powinnam była umrzeć… tak jak ty powinieneś.
W jednej sekundzie zalała go fala tak obezwładniającego gorąca, jak nigdy wcześniej. A więc ona wiedziała.
- Nie wiem, o czym pani mówi – wydukał szybko, ale ani przez sekundę nie uwierzyła w jego słowa. – Nie rozumiem, o co…
- Nie okłamuj mnie – wyszeptała, a jej głos przeciął powietrze jak najostrzejszy z noży. – Ja też dostałam taką propozycję.
Wytrzeszczył oczy.
- Kiedy chłopak, który podobał się twojej mamie wygrał Igrzyska Śmierci, ona… Ona chciała zrobić to samo. Godzinami trenowała, rozprawiała jak to zwróci na siebie jego uwagę… - Theory zagryzła wargę.
- Ale?
- Ale nie była nawet w połowie tak dobra, jak sądziła – wyszeptała jakby te słowa paliły jej gardło. Pokręciła głową. – Nie miałaby żadnych szans.
- I pani postanowiła zgłosić się za nią.
- Cóż, właściwie tak. Ja… byłam dużo lepsza, obie zdawałyśmy sobie z tego sprawę. Tylko Alice była tak zaślepiona wizją spodobania się Brutusowi, że nie myślała racjonalnie.
- Brutusowi?!
Theory uśmiechnęła się smutno.
- Tu, w Kapitolu, wszyscy są ze sobą w jakiś sposób powiązani. – Wbiła wzrok w ścianę. – Kiedy się zgłosiłam, Alice wykrzyczała, że mnie nienawidzi. Nie przyszła się potem ze mną pożegnać.
- Bardzo potem tego żałowała – wyszeptał Nate, a Theory zrozumiała, że od dawna to podejrzewała. Alice musiała kiedyś dojrzeć.
Skinęła głową.
- Kiedy tu przybyłam… - potrząsnęła głową. – Nie byłam przygotowana na to, co spotka mnie w Kapitolu. Chciałam być najlepsza. Trenowałam długo i ciężko, chciałam pokazać się sponsorom. I wtedy…- zawahała się.
Nate zadrżał.
- Wtedy co?
- Wtedy dostałam to, co ty. Propozycję nie do odrzucenia.
- Kogo miała pani chronić?
- Trybutkę Dystryktu Siódmego, Clarissę.
- Dlaczego akurat ją?
Theory westchnęła. Tu historia się komplikowała.
Zawahała się.
- Czy wiesz, jaką walutą posługują się trybuci, aby znaleźć sponsorów?
Nate skrzywił się.
- Swoim ciałem, wiem. Sam miałem niejedną propozycję.
Kobieta uśmiechnęła się smutno.
- Tylko że ty nie musiałeś z niej korzystać.
Wyraźnie się zdziwił.
- Pani…?
- Wielokrotnie – odparła lekkim tonem, ale pozorna beztroska nie objęła oczu; w nich wciąż czaił się ogromny ból rozpalający się na nowo z każdym powracającym spojrzeniem. Ból i upokorzenie; to, i jeszcze palący dotyk obcych rąk parzących jej delikatne ciało to jedyne, co pamiętała z tamtych nocy. Imion, nazwisk, cen… Już nie. Już dawno wyparła je z pamięci. – Ale nie wtedy.
- Więc dlaczego…?
Nie zwróciła uwagi na jego pytanie.
- Clarissa nie była ani przesadnie silna, ani sprawna, ale za to naprawdę ładna. Była córką burmistrza, więc… - Zagryzła wargę. – Myślę, że ojciec powiedział jej, jak to działa. Co dokładnie ma zrobić, aby przeżyć.
Tym razem Nate naprawdę nie rozumiał.
- Clarissa znalazła sobie sponsora – Theory na nowo podjęła opowieść - ale nie takiego, który obiecał wysyłać jej prezenty.
Nate zbladł.
- To znaczy?
- Clarissa sypiała z prezydentem Snowem.
- Nie wierzę, że przez to się w niej zakochał – powiedział Nate z powątpiewaniem. – On…
Theory wybuchła śmiechem.
- Snow nie jest zdolny do miłości – rzuciła, na powrót tracąc całą wesołość. – Ale i on lubi młode dziewczęta.
Nate wzdrygnął się na tę wizję.
- Więc dlaczego…?
Uśmiechnęła się złośliwie.
- Mówiłam ci, że Clarissa miała głowę na karku. Słyszałeś kiedyś o zamrożeniu ciąży?
Pokręcił głową.
- Zamraża się zapłodnioną już komórkę jajową. To daje możliwość przedłużenia czasu właściwej ciąży nawet do dziesięciu lat.
- Clarissa zaszła w ciążę ze Snowem?! On się nie… No…
- Nie zabezpieczał? – Theory wybawiła Nate’a z zadania kłopotliwej sytuacji. – Nie. Wbrew temu, co jej obiecywał… Zamierzał wysłać ją na śmierć.
- Dlaczego więc tego nie zrobił?
- Szantażowała go. Powiedziała, że jest z nim w ciąży dopiero na kilka minut przed wejściem na arenę. Nie mógł pozwolić, aby zginęła; gdyby ją zbadali medycy…
- Nie dałoby się tego zatuszować?
Pokręciła głową.
- Nie, zanim wybuchłby skandal.
Nate z niedowierzaniem pokręcił głową. Mimo niechęci zaczął podziwiać Clarissę.
- Co się dalej stało?
Theory westchnęła.
- Nie zgodziłam się… Ale organizatorzy nie przestawali próbować. – Zamyśliła się. – Pewnej nocy obudził mnie ogień. Byłam zaskoczona, bo wydawało mi się, że prowadził mnie do określonego celu.
- A tym celem była Clarissa?
Skinęła głową.
- Moi sojusznicy spłonęli... Wszyscy. Ale zostało jeszcze osiem osób, a ja nie mogłam sobie na to pozwolić.
Z zapartym tchem czekał na dalszą część historii.
- Była zaskoczona, kiedy rzuciłam się w jej stronę… Chyba się nie spodziewała.
- Nawet się nie broniła?
Pokręciła głową.
- Nie. Po prostu na nią skoczyłam i poderżnęłam gardło. – Nate zdziwił się, słysząc zimny, bezosobowy ton, ale zdał sobie sprawę, że Theory odcina się od tych wydarzeń… Jakby opowiadała akcję filmu, a nie własne wspomnienia. – A potem huk armaty… Nic więcej.
- I Clarissa umarła?
- Nie. Organizatorzy za szybko puścili ten dźwięk, a potem ewakuowali jej ciało tak szybko, by dać radę ją jeszcze odratować.
- Czyli przeżyła?
Theory uśmiechnęła się, ale uśmiech nie objął jej oczu.
- Czyli spieprzyłam sprawę, tak.
Nate zamyślił się na chwilę.
- Pierwszy raz w historii wystrzał nie oznaczał śmierci.
Zawahała się.
- Oznaczał – powiedziała tak cicho, że niemal niedosłyszalnie.
- Kto umarł? – spytał, ale kiedy tylko zauważył wyraz jej twarzy, pożałował, że nie może złapać słów w powietrzu i wcisnąć ich sobie z powrotem do ust; starał się na nią nie patrzeć, ale ból emanował z niej tak mocno, iż nie dało się go nie zauważyć.
I wtedy wbiła wzrok w ścianę.
- Mój ojciec.
***
Dzień Finału
Otoczyły ich
płomienie i wtedy Nate zdał sobie sprawę, że to nie mogło się tak skończyć;
Kapitol nie odpuściłby sobie obejrzenia walki na śmierć i życie między finałową
dwójką.
Był wściekły; ból pękniętego serca przelewał się przez nieszczelne bariery obojętności i dotykał go coraz mocniej. Próbował się odciąć od tego, wyłączyć, ale na próżno; każde spojrzenie na stojącą przed nim Taylor owocowało nowymi falami złości pomieszanej z upokorzeniem. Kochał ją. Kochał ją i chronił, a ona tak po prostu zabawiła się jego słabością na oczach całego Panem.
- Zabij mnie szybko, Nate – wyszeptała, a on zrozumiał, że nareszcie dostrzegła w nim jakąś zmianę. Niemal mechanicznie zacisnął palce na nożu – tym samym, którym przeciął skórę gardła Natalie – i uniósł go do rzutu. Coś kierowało nim mechanicznie, jakby śmierć Taylor była ostatnim przystankiem na drodze do szczęścia. Należy nareszcie dotrzeć do mety. – Możesz przynajmniej tyle dla mnie zrobić?
Jej słowa wyrwały go z zamyślenia, choć słyszał jej głos jakby zza światów. Taylor, arena, sponsorzy, widzowie… Byli dla niego daleko, dużo dalej niż w rzeczywistości. Próbował przenieść się do innego świata, na krótką tylko chwilę uspokoić rozszalałe serce… Ale ona znów pokrzyżowała mu plany.
Poczuł wszechogarniającą wściekłość mieszającą się z bólem kiedy zmusił się, aby spojrzeć jej w oczy.
Nie będzie się jej tłumaczył.
Uniósł broń w pozycji do rzutu, ale zawahał się widząc brak reakcji z jej strony. Nie ruszyła się ani o milimetr – najwidoczniej wiedziała, że i tak nie ucieknie przed szybkością lecącego noża. Stała w miejscu… Tak delikatna, tak bezbronna, jakby wystawiona na każdy jego atak, a to mimowolnie wzbudziło przypływ opiekuńczości. Przypominała mu Rosie, której dawno temu przysięgał, że ochroni ją przed każdym złem.
I wtedy zobaczył jej twarz.
Był wściekły; ból pękniętego serca przelewał się przez nieszczelne bariery obojętności i dotykał go coraz mocniej. Próbował się odciąć od tego, wyłączyć, ale na próżno; każde spojrzenie na stojącą przed nim Taylor owocowało nowymi falami złości pomieszanej z upokorzeniem. Kochał ją. Kochał ją i chronił, a ona tak po prostu zabawiła się jego słabością na oczach całego Panem.
- Zabij mnie szybko, Nate – wyszeptała, a on zrozumiał, że nareszcie dostrzegła w nim jakąś zmianę. Niemal mechanicznie zacisnął palce na nożu – tym samym, którym przeciął skórę gardła Natalie – i uniósł go do rzutu. Coś kierowało nim mechanicznie, jakby śmierć Taylor była ostatnim przystankiem na drodze do szczęścia. Należy nareszcie dotrzeć do mety. – Możesz przynajmniej tyle dla mnie zrobić?
Jej słowa wyrwały go z zamyślenia, choć słyszał jej głos jakby zza światów. Taylor, arena, sponsorzy, widzowie… Byli dla niego daleko, dużo dalej niż w rzeczywistości. Próbował przenieść się do innego świata, na krótką tylko chwilę uspokoić rozszalałe serce… Ale ona znów pokrzyżowała mu plany.
Poczuł wszechogarniającą wściekłość mieszającą się z bólem kiedy zmusił się, aby spojrzeć jej w oczy.
Nie będzie się jej tłumaczył.
Uniósł broń w pozycji do rzutu, ale zawahał się widząc brak reakcji z jej strony. Nie ruszyła się ani o milimetr – najwidoczniej wiedziała, że i tak nie ucieknie przed szybkością lecącego noża. Stała w miejscu… Tak delikatna, tak bezbronna, jakby wystawiona na każdy jego atak, a to mimowolnie wzbudziło przypływ opiekuńczości. Przypominała mu Rosie, której dawno temu przysięgał, że ochroni ją przed każdym złem.
I wtedy zobaczył jej twarz.
Płomienie nad
głową Taylor tylko na chwilę ułożyły się w kształt drobnej twarzy jego siostry
i obraz rozmył się tak szybko, iż Nate był pewien, że nikt inny go nie
zauważył. To był znak wyłącznie dla niego,
przypomnienie, o co dokładnie walczy w tych Igrzyskach. I dokładnie zrozumiał,
co musi zrobić.
- Nie chciałem cię zabijać, Taylor – powiedział, a reszta rozmowy rozmyła mu się w pamięci. Wypowiadał słowa mechanicznie, wciąż myśląc o groźbach Kapitolu i wizji nadchodzącej śmierci, wiedział, że nie ma najmniejszych szans na zobaczenie siostry… Niezależnie od tego czy przeżyje, czy nie. Właśnie tak działała Waga Sprawiedliwości, o której tyle słyszał. Równowaga musi zostać zachowana; jej śmierć za jego życie… Jego życie za jej śmierć.
- Będzie bolało? – usłyszał pytanie Taylor i roześmiał się w duchu. „Zależy kogo” chciał jej odpowiedzieć, ale zamiast tego po raz ostatni próbował ją uspokoić.
- Nic nie poczujesz, obiecuję. Po prostu zamknij oczy.
Posłuchała go; szybko zacisnęła powieki i wzięła głęboki oddech. Podmuch wiatru wyjął zza uszu kosmyki jej włosów, które za chwilę ponownie opadły na jej twarz. Ostatni raz zachwycił się jej delikatnością, subtelnością, pięknem, które tylko przypomniały o ogromie doświadczonego bólu.
A potem… A potem wyciągnął przed siebie rękę i spokojnie, bez pośpiechu przyłożył ostrze do serca. Poczuł nacisk ostrego noża na delikatnej skórze piersi, a potem ostatni raz odetchnął i z całej siły wykonał pchnięcie.
- Nie chciałem cię zabijać, Taylor – powiedział, a reszta rozmowy rozmyła mu się w pamięci. Wypowiadał słowa mechanicznie, wciąż myśląc o groźbach Kapitolu i wizji nadchodzącej śmierci, wiedział, że nie ma najmniejszych szans na zobaczenie siostry… Niezależnie od tego czy przeżyje, czy nie. Właśnie tak działała Waga Sprawiedliwości, o której tyle słyszał. Równowaga musi zostać zachowana; jej śmierć za jego życie… Jego życie za jej śmierć.
- Będzie bolało? – usłyszał pytanie Taylor i roześmiał się w duchu. „Zależy kogo” chciał jej odpowiedzieć, ale zamiast tego po raz ostatni próbował ją uspokoić.
- Nic nie poczujesz, obiecuję. Po prostu zamknij oczy.
Posłuchała go; szybko zacisnęła powieki i wzięła głęboki oddech. Podmuch wiatru wyjął zza uszu kosmyki jej włosów, które za chwilę ponownie opadły na jej twarz. Ostatni raz zachwycił się jej delikatnością, subtelnością, pięknem, które tylko przypomniały o ogromie doświadczonego bólu.
A potem… A potem wyciągnął przed siebie rękę i spokojnie, bez pośpiechu przyłożył ostrze do serca. Poczuł nacisk ostrego noża na delikatnej skórze piersi, a potem ostatni raz odetchnął i z całej siły wykonał pchnięcie.
I umarł tak,
jak żył: nie przestając chronić ludzi, których pokochał.
***
W jednej
chwili poczuła obezwładniającą ciemność i usłyszała huk armaty. Nie czuła bólu;
zdążyła pomyśleć, że Nate dotrzymał obietnicy, a potem zachwiała się na nogach.
Nagła, oślepiająca jasność i zbyt długo wstrzymywany oddech zaowocowały
zawrotami głowy tak silnymi, że musiała stracić przytomność.
A więc to tak wygląda niebo.
A więc to tak wygląda niebo.
I wtedy
usłyszała wołające ją głosy: dobiegały ze wszystkich stron, gratulowały jej,
wyszydzały i krzyczały jej imię.
- Gratulujemy zwycięzcy Siedemdziesiątych Trzecich Głodowych Igrzysk!
I wtedy otworzyła oczy; świat zawirował, kiedy wreszcie udało się jej podnieść. W pierwszej chwili niewiele rozumiała – okolica wydawała się jej znajoma – ale właśnie wtedy zauważyła bezwładne ciało leżącego nieopodal chłopaka.
- Nate! – krzyknęła, i jak piekłem goniona rzuciła się w jego kierunku. – Nate, nic ci nie jest?
To pytanie pozostało jednak bez odpowiedzi.
- Nate… - załkała, a potem pochyliła się nad jego ciałem i wyjęła z rany na jego piersi nóż. Krew zdążyła już zakrzepnąć; zresztą Taylor przestała się już łudzić, że Nate mógł jeszcze pozostać przy życiu. Nie wiedziała, jak długo pozostawała w omdleniu, a poza tym… Każde Igrzyska wygrywa jedna osoba, każdy huk oznacza śmierć. – Dlaczego?
- Wydawało mu się, że to dobre wyjście. – Usłyszała zza pleców i natychmiast zamarła. Czy to możliwe?
- Alec? – spytała, odwracając się od ciała Nate’a. – Czy to ty?
- Tak, Taylor. Przyszedłem po ciebie, chodź do mnie.
Zrobiła parę kroków w jego kierunku, ale jego postać nie przestawała się oddalać.
- Dlaczego…- zawahała się – dlaczego mi uciekasz?
- Nie uciekam – powiedział, a ona dostrzegła na jego twarzy ten zawadiacki uśmiech, który tak lubiła. – Przyszedłem tu specjalnie dla ciebie – powtórzył. – Chodź do mnie.
- Gratulacje, Taylor – usłyszała zza prawego ramienia i obróciła się; to szyderczy głos Hanae wyrwał ją z otępienia. – Gratulacje, udało ci się zabić jedyne dwie osoby którym na tobie zależało!
Zmarszczyła czoło.
- Ale jak to… - Zaczęła, ale zaraz urwała myśl. – Ja…
- Zabiłaś ich, Taylor – zawtórowała jej Natalie uśmiechając się szeroko. – Zabiłaś ich i teraz na świecie nie masz już nikogo.
- Ja… Nic nie zrobiłam – próbowała się tłumaczyć, ale na próżno; postacie wyśmiewały każde jej słowo.
- Nic nie zrobiłaś! – Zaśmiała się Hanae, wyrzucając w górę ręce. – Pozwoliłaś, żeby umierali na twoich oczach i nic nie zrobiłaś!
Taylor zbladła.
- Ale… Ale ja…
Postacie zaczęły jednak ją otaczać; z każdym jej słowem podchodziły coraz bliżej, coraz bardziej zacieśniały krąg.
- Chciałam ochronić mojego małego braciszka, Taylor. – W nowo przybyłym widmie rozpoznała Maggie. – A ty? Kogo chciałaś ocalić? Na kim ci zależało?
Nie odpowiedziała; widmo Maggie wytknęło ją palcem.
- Nie zasługujesz na to, żeby żyć, Taylor, jesteś tak bezużyteczna…
Rzucony w jej kierunku nóż przeleciał przez jej ciało i wbił się w stojące za dziewczyną drzewo; ona sama zdawała się tego nawet nie zauważyć.
- Nie zasługujesz na to – wyszeptała ponownie i uśmiechnęła się szyderczo; rozejrzała się wokoło i Taylor zauważyła innych poległych trybutów krzyczących coś w jej kierunku.
- Gratulacje, Taylor! Dzięki tobie wszyscy umarliśmy…
- Ciekawe, jak spojrzysz w oczy moim rodzicom, wiedząc, że to ja powinienem przeżyć, nie ty…
- Nie zasługujesz na to, żeby…
- Nate cię kochał, a ty nawet…
- Chodź do mnie, Taylor… - To był Alec. Wskazywał jej coś leżącego u jej stóp… Harpun. Harpun, którym Maggie pozbawiła go życia. – Weź go, już zawsze będziemy mogli być razem…
- Kapitol nie pozwoli ci żyć, skoro…
- Otrułaś mnie! Zabiłaś!
Jak w transie schyliła się i podniosła broń; była lekka, dużo lżejsza niż Taylor się spodziewała. Uśmiechnęła się, kiedy poczuła ostre zakończenie; nareszcie nie będzie się musiała niczym przejmować.
- Powinnaś umrzeć…
- Wbij to mocno, Taylor…
- Czekam na ciebie, chodź do mnie…
To Alec ostatecznie ją do tego przekonał. Wzięła zamach, ale zanim jeszcze zatopiła narzędzie w ciele, usłyszała głos głośniejszy i bardziej znajomy niż wszystkie otaczające ją.
- TAYLOR CASSIDY NATYCHMIAST ODŁÓŻ TEN HARPUN! – usłyszała i natychmiast się odwróciła. To Nate w swoim kostiumie trybuta wciąż jeszcze pobrudzonym ziemią i plamami zaschniętej krwi zbliżał się do niej powoli. – Nawet nie próbuj zrobić sobie krzywdy!
- Nate? – wyszeptała, oszołomiona, i broń momentalnie wypadła jej z ręki. – Nate, czy to ty?
Raptem otoczyła ją cisza; inni trybuci zniknęli pozostawiając ich samych.
Ale on nie odpowiedział na jej pytanie.
- Wygrałaś Igrzyska, Taylor. Teraz musisz wrócić do domu.
Zawahała się; było w nim coś dziwnego, nienaturalnego… Jakby recytował tekst napisany mu wcześniej przez organizatorów.
Potrząsnęła głową rozsypując loki na policzki.
- Nie chcę wracać bez ciebie, Nate. Wrócisz razem ze mną?
Skinął głową.
- Mam dla ciebie prezent, Taylor.
Uśmiechnęła się; uniosła wciąż jeszcze umazaną we krwi rękę w jego kierunku, a on zrobił to samo. Ich dłonie nie zetknęły jednak się; palce Nate’a zawibrowały i na chwilę rozmyły się, kiedy próbowała go musnąć.
Zamrugała oczami.
- Nie jesteś prawdziwy?
Potrząsnął głową i wbił wzrok w jakiś punkt zbliżający się nad jej ramieniem. Odwróciła się wystarczająco szybko, aby dostrzec lecący łagodnie i za chwilę opadający na jej dłonie spadochron.
Spadochron?
- To prezent za zwycięstwo, Taylor – wyszeptał Nate, wskazując na małe, złote pudełeczko które leżało na jej dłoniach. Kiedy zobaczył, że wpatruje się w nie nieufnie, powiedział ponaglająco: - No już. Otwórz.
Słodki zapach wydobywający się ze szkatułki łagodnie otulił jej zmysły, a potem była już tylko ciemność.
- Gratulujemy zwycięzcy Siedemdziesiątych Trzecich Głodowych Igrzysk!
I wtedy otworzyła oczy; świat zawirował, kiedy wreszcie udało się jej podnieść. W pierwszej chwili niewiele rozumiała – okolica wydawała się jej znajoma – ale właśnie wtedy zauważyła bezwładne ciało leżącego nieopodal chłopaka.
- Nate! – krzyknęła, i jak piekłem goniona rzuciła się w jego kierunku. – Nate, nic ci nie jest?
To pytanie pozostało jednak bez odpowiedzi.
- Nate… - załkała, a potem pochyliła się nad jego ciałem i wyjęła z rany na jego piersi nóż. Krew zdążyła już zakrzepnąć; zresztą Taylor przestała się już łudzić, że Nate mógł jeszcze pozostać przy życiu. Nie wiedziała, jak długo pozostawała w omdleniu, a poza tym… Każde Igrzyska wygrywa jedna osoba, każdy huk oznacza śmierć. – Dlaczego?
- Wydawało mu się, że to dobre wyjście. – Usłyszała zza pleców i natychmiast zamarła. Czy to możliwe?
- Alec? – spytała, odwracając się od ciała Nate’a. – Czy to ty?
- Tak, Taylor. Przyszedłem po ciebie, chodź do mnie.
Zrobiła parę kroków w jego kierunku, ale jego postać nie przestawała się oddalać.
- Dlaczego…- zawahała się – dlaczego mi uciekasz?
- Nie uciekam – powiedział, a ona dostrzegła na jego twarzy ten zawadiacki uśmiech, który tak lubiła. – Przyszedłem tu specjalnie dla ciebie – powtórzył. – Chodź do mnie.
- Gratulacje, Taylor – usłyszała zza prawego ramienia i obróciła się; to szyderczy głos Hanae wyrwał ją z otępienia. – Gratulacje, udało ci się zabić jedyne dwie osoby którym na tobie zależało!
Zmarszczyła czoło.
- Ale jak to… - Zaczęła, ale zaraz urwała myśl. – Ja…
- Zabiłaś ich, Taylor – zawtórowała jej Natalie uśmiechając się szeroko. – Zabiłaś ich i teraz na świecie nie masz już nikogo.
- Ja… Nic nie zrobiłam – próbowała się tłumaczyć, ale na próżno; postacie wyśmiewały każde jej słowo.
- Nic nie zrobiłaś! – Zaśmiała się Hanae, wyrzucając w górę ręce. – Pozwoliłaś, żeby umierali na twoich oczach i nic nie zrobiłaś!
Taylor zbladła.
- Ale… Ale ja…
Postacie zaczęły jednak ją otaczać; z każdym jej słowem podchodziły coraz bliżej, coraz bardziej zacieśniały krąg.
- Chciałam ochronić mojego małego braciszka, Taylor. – W nowo przybyłym widmie rozpoznała Maggie. – A ty? Kogo chciałaś ocalić? Na kim ci zależało?
Nie odpowiedziała; widmo Maggie wytknęło ją palcem.
- Nie zasługujesz na to, żeby żyć, Taylor, jesteś tak bezużyteczna…
Rzucony w jej kierunku nóż przeleciał przez jej ciało i wbił się w stojące za dziewczyną drzewo; ona sama zdawała się tego nawet nie zauważyć.
- Nie zasługujesz na to – wyszeptała ponownie i uśmiechnęła się szyderczo; rozejrzała się wokoło i Taylor zauważyła innych poległych trybutów krzyczących coś w jej kierunku.
- Gratulacje, Taylor! Dzięki tobie wszyscy umarliśmy…
- Ciekawe, jak spojrzysz w oczy moim rodzicom, wiedząc, że to ja powinienem przeżyć, nie ty…
- Nie zasługujesz na to, żeby…
- Nate cię kochał, a ty nawet…
- Chodź do mnie, Taylor… - To był Alec. Wskazywał jej coś leżącego u jej stóp… Harpun. Harpun, którym Maggie pozbawiła go życia. – Weź go, już zawsze będziemy mogli być razem…
- Kapitol nie pozwoli ci żyć, skoro…
- Otrułaś mnie! Zabiłaś!
Jak w transie schyliła się i podniosła broń; była lekka, dużo lżejsza niż Taylor się spodziewała. Uśmiechnęła się, kiedy poczuła ostre zakończenie; nareszcie nie będzie się musiała niczym przejmować.
- Powinnaś umrzeć…
- Wbij to mocno, Taylor…
- Czekam na ciebie, chodź do mnie…
To Alec ostatecznie ją do tego przekonał. Wzięła zamach, ale zanim jeszcze zatopiła narzędzie w ciele, usłyszała głos głośniejszy i bardziej znajomy niż wszystkie otaczające ją.
- TAYLOR CASSIDY NATYCHMIAST ODŁÓŻ TEN HARPUN! – usłyszała i natychmiast się odwróciła. To Nate w swoim kostiumie trybuta wciąż jeszcze pobrudzonym ziemią i plamami zaschniętej krwi zbliżał się do niej powoli. – Nawet nie próbuj zrobić sobie krzywdy!
- Nate? – wyszeptała, oszołomiona, i broń momentalnie wypadła jej z ręki. – Nate, czy to ty?
Raptem otoczyła ją cisza; inni trybuci zniknęli pozostawiając ich samych.
Ale on nie odpowiedział na jej pytanie.
- Wygrałaś Igrzyska, Taylor. Teraz musisz wrócić do domu.
Zawahała się; było w nim coś dziwnego, nienaturalnego… Jakby recytował tekst napisany mu wcześniej przez organizatorów.
Potrząsnęła głową rozsypując loki na policzki.
- Nie chcę wracać bez ciebie, Nate. Wrócisz razem ze mną?
Skinął głową.
- Mam dla ciebie prezent, Taylor.
Uśmiechnęła się; uniosła wciąż jeszcze umazaną we krwi rękę w jego kierunku, a on zrobił to samo. Ich dłonie nie zetknęły jednak się; palce Nate’a zawibrowały i na chwilę rozmyły się, kiedy próbowała go musnąć.
Zamrugała oczami.
- Nie jesteś prawdziwy?
Potrząsnął głową i wbił wzrok w jakiś punkt zbliżający się nad jej ramieniem. Odwróciła się wystarczająco szybko, aby dostrzec lecący łagodnie i za chwilę opadający na jej dłonie spadochron.
Spadochron?
- To prezent za zwycięstwo, Taylor – wyszeptał Nate, wskazując na małe, złote pudełeczko które leżało na jej dłoniach. Kiedy zobaczył, że wpatruje się w nie nieufnie, powiedział ponaglająco: - No już. Otwórz.
Słodki zapach wydobywający się ze szkatułki łagodnie otulił jej zmysły, a potem była już tylko ciemność.
___
Mam straszną
nadzieję, że udało mi się was nie zawieść. Kolejną część postaram się dodać na
przełomie września i października, a więc wchodźcie, obserwujcie, czekajcie :)
Serdecznie
dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem – tylko dzięki Wam powstał ten
dzisiejszy <3
Jak Wam się
podoba? Co myślicie? Tak; z niewiadomych przyczyn Taylor przypisała Nate’owi
głos organizatorów. Cała reszta, a więc wypowiadane do niej słowa pisane przeze mnie kursywą występowały wyłącznie w jej głowie.
Serdecznie
pozdrawiam i nieśmiało zapraszam do wyrażania opinii!
M.
Zabiję Snowa i Organizatorów za takie manipulacje biedną Taylor... Bosz, jak mi jej żal :(
OdpowiedzUsuńNate... ;-; ja serio płaczę, jak nigdy... taka piękna śmierć ;-;
[°]
Czekam na nn
Dużo weny i żelków życzę
Żelcio
mi jest przede wszystkim żal Nate'a - bo choć finalnie osiągnął to, czego chciał, zdobył to ogromnym kosztem... no, i nie zapominajmy że finalnie to Taylor złamała mu serce!
UsuńNate to chyba moja ulubiona postać z całego opowiadania, dlatego nie ukrywam, że zależało mi, żeby jego śmierć była... odpowiednia :3
dziękuję bardzo, pozdrawiam!
M.
Kiedy tylko zobaczyłam na bloggerze, że dodałaś nowy rozdział, na moje usta wkroczył tak wielki uśmiech.. Jednak kiedy zaczęłam czytać stopniowo zanikał. To, co stworzyłaś, jest przepiękne. Nie da się nawet opisać słowami. No, przynajmniej ja nie potrafię.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, wiedziałam, że to chłopak zginął! Tylko szkoda. Tak strasznie tego żałuję. Żałuję, że musiała przeżyć jedna osoba, to takie okropne! :c
Ja, ja płakałam, nadal to robię. To takie smutne, że inaczej się nie da. :((
Z niecierpliwością czekam, aż napiszesz dalsze losy Taylor.
Pozdrawiam, karmeeleq
Nate [*]
jejku, nawet nie wiesz, jak cudownie jest mi to czytać <3 wiem, że treść rozdziału nie była zbyt przyjemna, ale kiedyś to musiało nastąpić... :/ Igrzyska nie są i nigdy nie były sprawiedliwe.
Usuńsama nie mogłam opisywać śmierci Nate'a... związałam się z nim naprawdę mocno. to smutne, ale myślę, że finalnie był szczęśliwy, chyba przede wszystkim dlatego, że umarł, tak jak żył - ratując tych, których pokochał. myśl, że chociaż na końcu znalazł spełnienie w jakiś sposób mnie w sumie uspokaja.
dziękuję i pozdrawiam serdecznie :*
M.
Płaczę... Jak to możliwe, że Nate nie żyje? I o co chodziło w tej propozycji? Dlaczego miał chronić Taylor? I co z nią dalej? I co było w tym pudełeczku? Tyle pytań, tyle pytań... Czemu nie mogli być razem? Albo chociaż czemu to Taylor nie zginęła zamiast Nate'a? Musisz szybko napisać ciąg dalszy, bo nie wytrzymam. Cieszę się, że wróciłaś. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie. (pat-czyli-ognistowlosa.blogspot.com miniatury-pat.blogspot.com)
Ja również cieszę się, że wróciłam <3
UsuńNate od początku musiał zginąć; Kapitol jest dużo bardziej okrutny i bezwzględny, niż ten, jakim widziała go Katniss Everdeen. nie wierzę, że Igrzyska nie były kontrolowane, że zawsze wygrywali najsilniejsi... Kapitol sterował nie tylko trybutami, ale również ich emocjami. chociaż o tym bliżej w następnym rozdziale :)
piszę, piszę, będzie w październiku! :*
dziękuję za wsparcie i pozdrawiam,
M.
Dziękuję za dedykację! :) Cieszę się, że jednak dokańczasz opowiadanie ^^
OdpowiedzUsuńNaprawdę jestem fanką Twojego stylu. Jest taki... lekki, plastyczny, przyjemnie się czyta. No i potrafisz wywołać emocje. Przykro mi z powodu Nate'a. To wzruszające, że zrobił to wszystko dla siostry. Był ciekawą postacią; aż za gardło mnie ściska na myśl, że jednak umarł.
W ogóle cała ta intryga Snowa jest bardzo ciekawa i nowatorska. Nie sądziłam, że trybuci, którzy idą na arenę śmierci, mogą jeszcze mieć nóż na gardle. Twoja historia ładnie się zazębia.
Końcowa scena też mnie ujęła, te okrutne oskarżenia, a potem nadejście Nate'a... Biedna Taylor. Wygrała Igrzyska, jak mniemam, ale co to za wygrana...
Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy ^^
cieszę się, że podoba Ci się mój styl pisania - bardzo staram się, aby był w miarę płynny. mi również jest szkoda Nate'a, ale podjął jedyną słuszną decyzję - decyzję, która choć nie była prosta, dla niego była w jakiś sposób oczywista. myślę że wielu z nas podjęłaby taką samą :)
Usuńmoja intryga będzie dokładniej rozwinięta w kolejnym rozdziale, ale faktycznie NARESZCIE zaczyna się zazębiać. mam nadzieję coraz więcej rzeczy stanie się z czasem zupełnie logicznymi <3
"nie zawsze zwycięstwo przynosi radość", czyż nie?
dziękuję za ciepłe słowa!
pozdrawiam,
M.
Zapraszam na nowego bloga :* Może się spodoba :)
OdpowiedzUsuńTwój jest super :*
http://fantasylovee.blogspot.com/
Kiedy będzie następny rozdział, bo już nie mogę się doczekać?? Piszesz wspaniałego bloga
OdpowiedzUsuń